23 stycznia 2015

No.47 When I decided to improve my English or how to meet such great people

Staje przed Tobą możliwość praktycznie jedna na milion, która nigdy więcej się nie powtórzy; coś, co wymaga wiele odwagi, może skazać na wewnętrzną porażkę ze szczyptą poczucia wstydu, ale mimo wszystko pociąga - wszak nie będzie już drugiej szansy. Za to wspomnienie zostaje do końca życia. Dotychczas miałam za sobą tylko jedno tego typu doświadczenie - mianowicie irracjonalna chęć indywidualnego pożegnania native speakera ze szkoły językowej, który miał już na stałe wrócić do swojego kraju. Nigdy nie zapomnę jego łez wzruszenia podczas słuchania moich niegramatycznych, niestylistycznych i generalnie nieskładnych, prostych, acz należytych pochwał. Na samą myśl o tym wydarzeniu czuję się jakoś podniesiona na duchu - w końcu jak łatwo można kogoś uszczęśliwić i umilić mu ostatnie godziny w Polsce. A tym samym zyskać perełkę w dorobku życiowym.
I tym razem sprawa dotyczyła obcokrajowca, inspirującego człowieka z Holandii, który podróżuje po świecie. Gdy na jego stronie pojawiła się informacja, że odwiedzać będzie nasz uroczy kraj, nie zareagowałam jakoś szczególnie, wtedy nie ośmieliłabym się nawet marzyć, że w kilka dni później spotkam się z nim twarzą w twarz. Owszem, przyszło mi do głowy, że miło by było, gdyby zajrzał też do mojego miasta, nawet poparłam wysuniętą kandydaturę, ale zaraz z niedowierzaniem odrzucałam tę myśl - wszak to nie wielkiej sławy Warszawa czy Kraków! Wszystko zmieniło się diametralnie, gdy dostałam wiadomość od osoby, która znalazła mnie właśnie w komentarzach dotyczących propozycji polskich miejscowości, że istotnie, Micheal już następnego dnia do nas zawita. Ucieszyłam się niezmiernie, jak najszybciej potwierdziłam obecność na spotkaniu, wyłączyłam komputer i...
I zderzyłam się z rzeczywistością. Chwila, chwila... Bynajmniej po polsku z nim nie porozmawiam! Natychmiast spłynęła na mnie fala stresu, ucisnęło w dołku, przeszły mnie dreszcze i tak jakby temperatura w pomieszczeniu spadła gdzieś poniżej zera. Niedługo doszła mnie informacja, że R, która do mnie napisała i z którą razem miałyśmy Micheala w mieście powitać, spóźni się, a to oznaczało całe pół godziny sam na sam z człowiekiem, z którym porozumieć się mogę wyłącznie po angielsku. Ha, cóż w tym trudnego, mogłabym usłyszeć, od stu lat uczysz się języka, masz regularną styczność z native'ami, piszesz z ludźmi z całego świata, a nie poradzisz sobie ze zwykłą rozmową? Łatwo powiedzieć - owszem, wiedzę teoretyczną posiadam, na pytanie odpowiem, nauczywszy się tematu to i wypowiedź skrzętną sklecę. Jednak rzeczywistość prezentuje się zupełnie inaczej; rozmawiasz ze śmiertelnikiem, nie nauczycielem z x-letnim doświadczeniem, który coś Ci tam podpowie, nieznaczną podświadomą mimiką twarzy dając znać, że coś jest nie tak.
Idąc na spotkanie, zdarzyło mi się zwątpić i pomyśleć o odwrocie - jednak ta nieszczęsna myśl, że to jedna jedyna szansa do poznania tego człowieka i na tysiąc procent będę żałować niespróbowania, pchała mnie do przodu. Nieszczęśliwie dotarłam przed czasem i przez dziesięć minut myślałam (najgorsze, co człowiek może zrobić). Znacie ten motyw, że dzwonicie do kogoś, a jednak w duchu błagacie, by nie odebrał? To właśnie był ten moment - z jednej strony wypatrywałam, a z drugiej miałam cichą nadzieję, że jednak się nie stawi. I oczywiście w tym samym momencie dostrzegłam znajomą twarz.
Witając się z Michealem, cały stres jakby natychmiast się ulotnił. Owszem, moje wypowiedzi perfekcyjne nie były, zdawałam sobie sprawę z tego, że mylę czasy i awkward silence była na porządku dziennym. Ale gdy po obejściu centrum miasta zasiedliśmy w kawiarni, R do nas dołączyła (co przyjęłam z ulgą, bo okazała się osobą bardzo rozmowną, niemającą kompletnych problemów z językiem) i zeszłam z pierwszego planu, odpowiadając jedynie na pytania czy wtrącając swoje trzy grosze, siedziałam, słuchałam i zdawałam sobie sprawę z tego, że rozumiem wszystko. Tak jakby rozmowa prowadzona była po polsku. Było to ciekawe uczucie, zwłaszcza że mijając na ulicy dwójkę ludzi również rozprawiających po angielsku, doznałam tego samego wrażenia, co słysząc polski w Londynie - zwyczajnie mózg przestawił się na myślenie w obcym języku.
Przy pożegnaniu Micheal dodał, że całkiem dobrze po angielsku mówię, co nie wiedziałam, czy przyjąć jako nieuzasadnioną pochwałę, czy może jednak coś skłaniającego się w stronę prawdy, wszak nie pytałam o to, a jak człowiek tak sam z siebie... może coś ze mnie jeszcze będzie! Osobiście doszłam jednak do wniosku, że koniecznie poprawię swój język i już teraz postanowiłam, że na studiach pchać się będę na wszystkie wymiany międzynarodowe i staże zagraniczne. Bo poznawanie nowych ludzi, łamanie barier, które dotychczas ograniczały, otwarcie się na cały świat - jest fajne.
Nie żałuję; cieszę się, że zbiór tylu przypadków sprawił, że doszło do tego spotkania; poznałam nietuzinkowe osoby - osoby, wszak R okazała się bardzo ciekawą personą i w najbliższej przyszłości spotkamy się przy herbacie. Prawda, przez początkowy stres, który nie pozwał mi się na niczym skupić, najprawdopodobniej sprawdzian z chemii niespecjalnie mi poszedł, ale jeśli miałabym raz jeszcze wybierać, wolałabym zawalić maturę niż zrezygnować z tego spotkania - bo maturę zawsze mogę poprawić, a takich okoliczności nie doświadczę już nigdy.
Konkluzja? Zawsze warto próbować!


Za miesiąc kończę osiemnastkę. Nie żeby mnie to specjalnie ruszało, ot, kolejne urodziny, których nie będę jakoś wyjątkowo świętować, bo imprezowym typem nie jestem. Ale już od jakiegoś czasu rodzina suszy mi głowę prezentem, jaki chciałabym dostać - chyba nie muszę dodawać, że odpowiedź nie mam pojęcia ani niczego nie potrzebuję nikogo nie zadowala? A jeszcze zabronili mi prosić o książki, bo to przecież osiemnastka. Stąd prośba o burzę mózgów - jakieś pomysły?

31 komentarzy:

  1. Ale Ci zazdroszczę tego spotkania! Pewnie sama miałabym takie same problemy, jak Ty, w sensie, czy iść, czy może nie iść, udać chorą, pokaszleć do telefonu i schować się pod koc. Ale potem pewnie żałowałabym do końca życia.

    A osiemnastkę miałam... dawno :D. Ale pamiętam, że dostałam bardzo ładny zegarek od mojej babci. Zerwał mi się w nim pasek (jakieś ponad pół roku temu, ale jakoś do zegarmistrza mi nie jest po drodze), więc póki co leży sobie i się kurzy. Ale powiem Ci, że rok temu na urodziny dostałam czytnik Kindle'a i jestem nim zachwycona :). Książki naprawdę czyta się wygodnie i mam ich kilkanaście w jednym miejscu, w torebce więcej miejsca i w ogóle. Polecam, super sprawa, serio. W sumie temat okołoksiążkowy, więc... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytnik to ciekawa sprawa, jednak stałam się jego przeciwnikiem, po tym, jak bestialsko została przez program potraktowana jedna z moich ulubionych książek. Ilość błędów była tak duża, że nie szło w ogóle czytać, a i też chyba wolę czuć zapach prawdziwych stron (nosem można rozpoznać wydawnictwo :D) czy faktyczną wagę lektury w dłoni. Więc nie, to chyba nie dla mnie! Ale za to w sumie mój zegarek jest w opłakanym stanie, może w tym kierunku pójść... :P

      Usuń
    2. Rozumiem. Ja miałam do tej pory jednego takiego pdfa z błędami, ale to głównie l zamiast ł było. Ale książka i tak była nudna, więc zamiana literek jakoś nie przeszkadzało mi bardzo.
      A zegarki są naprawdę spoko. Ja mam z apart, bo sama sobie wybierałam zegarek, naprawdę śliczny. Mimo że mam zegarek w telefonie i na lapku (bo czasem chodzę z netbookiem) to bez zegarka jakoś pusto mi na ręce. Chociaż jak mówię, muszę w koncu iść do tego zegarmistrza. Chyba mnie natchnęłaś i po sesji pójdę. :D

      Usuń
    3. Mi tam też zawsze czegoś brakuje, gdy zegarka na ręce nie mam - co z tego, że wygodniej byłoby wyjąć telefon niż ściągać rękawiczkę na mrozie, jakoś tak nie wyobrażam życia bez zwykłego zegarka. Choć jest on kompletnie niewygodny, bo gdy sto lat temu wybierałam go przez internet, okazało się, że to męski, stąd jest dość luźny i w sumie niewygodny. :P

      Usuń
    4. Najlepiej zegarek przymierzyć na ręce, bo też niektórym nieładnie jest z wielkimi tarczami, a są w modzie np., a niektórym znowu niefajnie jest z małymi zegareczkami.
      Ja mam taki średni, chyba "zwykły", ani wielki, ani mały :D.

      Ja na mrozie pytam ludzi obcych o godzinę, bo jest mi za zimno nawet na wyjęcie telefonu z kieszeni xD

      Usuń
    5. No wiem właśnie, ale wtedy się uparli na zakupy przez internet, bo jakaś promocja była czy cuś (dobra, tak naprawdę tacie nie chciało się chodzić po sklepach, ale w życiu się nie przyzna! :D). Na szczęście wielkościowo mi pasuje.
      Nawiasem, czasem spoglądam na wystawy w sklepach typu "w życiu mnie tam nawet nie wpuszczą" i widzę tarcze wielkości dłoni z tysiącem dodatków typu barometr, ciśnienie, rentgen, kto tam wie. Przeraża mnie to, jak ludzie mogą to nosić, przecież to trzeba mieć łapę jak słoń! :D

      Hm, to chyba ja jestem typem tego pytanego wszystkich o godzinę! xD

      Usuń
    6. A to mój zegarek taki normalny, dzień tygodnia jeszcze pokazuje, chociaż co jakiś czas staje w miejscu, zwykle na 12 dniu.
      A co do takich sklepów, to przypomniałaś mi, jak mój kolega kupował pierścionek dla swojej jeszcze dziewczyny, już narzeczonej, to wszedł chyba do W.Kruk i go wyprosili stamtąd, bo chyba nie pachniał banknotami, nie wiem. Ale nie chcieli mu pokazać żadnego pierścionka. Ale to tak nawiasem, bo mi przypomniałaś. :D

      Usuń
    7. A to pełen wypas, przynajmniej przez pierwsze dwa tygodnie miesiąca jesteś dokładnie zorientowana. :P Mój to totalny klasyk, sama tarcza ze wskazówkami.
      Hm, no cóż, różne rzeczy się w życiu zdarzają! :D

      Usuń
  2. Plejstejszyn!!! A spotkanie z Michaelem to niczym egzamin :D nawet bardziej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój brat ma ixboxa, na którym zdarzyło mi się trochę pograć, ale stwierdziłam, że to nie dla mnie. Nie jestem typem gracza. :D

      Usuń
  3. To ty stara jesteś! Ja mam dopiero w październiku :) Napisz kiedy dokładnie to zrobię ci niespościankę :P A jeśli chodzi o rozmowy po angielsku to też mam problem jako,że mieliśmy w szkole Australijczyka ale z chińskimi korzeniami i on o coś pytał wiedziałam co powiedzieć,ale nie mogłam znaleźć słowa. Na francuskim rozmawiając z Michelem było lepiej(francuski moja domena). Właśnie trzeba korzystać z takich okazji,bo potem może nie być okazji i klapa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, zaraz tam stara! Nie wiem, czy nie powinnam się bać, ale mam 25 lutego. :P
      Zazdroszczę Ci tego francuskiego! Trzy lata z nim walczyłam, ale nie wywalczyłam za dużo, co najwyżej potrafię się przedstawić i powiedzieć, że mam 16 lat, bo innych liczb już nie pamiętam. :P

      Usuń
  4. Wypluj słowo z maturą:p to się tylko tak łatwo mówi "można poprawić", prawda jest znacznie głębsza i cięższa.. i z całego serca nie życzę Ci tego ;) Powiem Ci, że ja na studiach spotykam obcokrajowców w większej ilości. Kiedy jeszcze miałam ciut więcej czasu i zdarzało mi się wyjść na miasto non stop poznawało się kolejnego anglojęzycznego człowieka. Przyznam, że ja również blokowałam się, ale nawet obcokrajowcy to wiedzą, że Polacy mają taką dziwną tendencję - ani be ani me ani kukuryku, ewentualnie wybąkiwanie pojedynczych nieskładnych zdań. Ogólnie, paraliżujący strach przed mówieniem po angielsku. A to wcale nie jest takie straszne;) Korzystaj z życia, bierz wszystko co Ci przynosi, każde nowe doświadczenie umacnia Cię i staje się niezapomnianym wspomnieniem na całe życie. Obyś miała jak najwięcej okazji samorozwoju na różnych płaszczyznach. Grunt to się nie ograniczać! Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wyplute dwa razy przez lewe ramię! :P
      Ale to fakt, że Polacy mają problem z mówieniem po angielsku - głównie dlatego, że w szkołach tego zwyczajnie nie uczą. Człowiek po dziesięciu latach nauki wyjeżdża za granicę i ni zdania nie powie, choć teoretyczną wiedzę ma taaką. Jednak jak już przejdzie ten pierwszy strach, od razu jest lepiej!
      Bardzo dziękuję!

      Usuń
  5. nawiązując do języka, poproś rodziców o intensywny kurs języka angielskiego w Londynie , jako prezent. Ja mam taki zamiar. Wakacje trwają dwa miesiące, jest dużo czasu, aby go dobrze wykorzystać. Poznasz ludzi z całego świata, szybko się nauczysz :))
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm, a to nie jest taki zły pomysł! Może jeszcze udałoby mi się znaleźć jakąś małą pracę w tym Londynie to już w ogóle byłoby spełnienie marzeń. Dziękuję, coś pokombinuję! :D

      Usuń
    2. ja też planuję , mam nadzieję, że coś dobrego z tego wyjdzie ;)

      Usuń
    3. O, to życzę powodzenia! Może uda nam się spotkać w Londynie! ;)

      Usuń
    4. dziękuję ,
      byłoby świetnie się spotkać :))

      Usuń
  6. Świetna sprawa z tym spotkaniem. Chociaż pewnie stres miałaś okropny, tak jak napisałaś. Kiedy czeka nas coś innego, nowego zawsze zastanawiamy się czy nie zawrócić. Często tak się czuję, ale prę do przodu, choćbym miała zwymiotować. Warto odkrywać świat kawałek po kawałku. Ostatnio nawet zapisałam się na wymianę do Niemiec. Nauczyciele dopiero rozważą, kto pojedzie, ale myślę, że moja kandydatura + oceny znajdą się na wysokiej pozycji. Wszakże zawsze to coś nowego :D
    Mimo, że osiemnastka dopiero przede mną to również nie mam zamiaru jej świętować. Wiadomo jak to wygląda, wszyscy chleją, a ja picia nienawidzę. Sam smród alkoholu... Też masz podobnie?
    Swoją drogą jeśli chodzi o prezent to również bym się zastanawiała. Książki to taka ostoja, lecz jeśli masz sięgać dalej to może jakiś zegarek, biżuteria. Pojęcia nie mam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, też zawsze chciałam pojechać na wymianę, ale jak już doszło co do czego i już miałam się zapisywać, na kilometr odrzuciła mnie cena. Nie wiem, jakiś szalony pośrednik do nas przyjechał i żądał zapłaty w złocie, ja nie wiem.
      Mam nadzieję, że pójdzie dobrze i wyjedziesz, to na pewno będzie świetne doświadczenie! :D
      Fuj, też nie znoszę alkoholu, ledwo jakiś adwokat w czekoladkach przeboleję. No i głównie z tego względu nie zapowiada się na żadne świętowanie, w końcu kto by przyszedł na bezalkoholową osiemnastkę? :P

      Usuń
    2. Żartujesz? To gdzie ta wymiana była skoro chcieli tyle pieniędzy? Do Niemiec płacimy nieco ponad 100 zł i na własną rękę robimy sobie ubezpieczenie, więc to stosunkowo niedużo wydatków.
      O, w czekoladkach da się jeszcze przeboleć, ale jeśli miałabym się napić czystej wódki lub zapalić blanta to równie dobrze mogliby pogrzebać mnie żywcem. No i w tym sęk, że zapewne nikt :D

      Usuń
    3. Nie pamiętam dokładnie, ale oscylowało w tysiącach, a i to nie były kraje bardziej egzotyczne od Niemiec...
      Ło matko, umarłabym! :D

      Usuń
  7. Ja mam ten sam problem jeżeli chodzi o prezent. Będę śledził co dostałaś i może mi się to spodoba i poproszę o t7k samo heheh ☺

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, jak najbardziej polecam się na przyszłość! :D

      Usuń
  8. Super okazja! Ja bym się strasznie stresowała przed takim spotkaniem i pewnie te 10 minut przed miałabym podobne myśli do Twoich i chciałabym jak najszybciej uciec. Jednak dobrze, że spotkanie wyszło i że teraz nie musisz żałować, że nie spróbowałaś :)
    Co do prezentu to ja zazwyczaj mam podobne problemy, ale przed swoją oseimnastką na szczęście nie musiałam się długo zastanawiać co chcę dostać, bo już długo potrzebowałam nowego telefonu i na tę okazję dostałam ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przypomniało mi się, jak będąc na obozie w Anglii, poszłam tłumaczyć pracownikowi eurotunelu że koleżance automat pieniądze zjadł :D. To był środek nocy, czasy, słowa, wszystko mi się mieszało, ale rozmówca zdawał się być niezrażony, ba - wręcz uszczęśliwiony, że z nim gadam.
    Potem, gdy przyszedł czas na maturę ustną z angielskiego, wciąż sobie odtwarzałam tę sytuację i mówiłam, że skoro wtedy dałam radę, to tym bardziej uda mi się w sytuacji symulowanej :).

    OdpowiedzUsuń
  10. Możesz poprosić o jakiś projekt z Projects Abroad :)

    H.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam nad tym, ale 7, 8 tysięcy złotych za wyjazd na tydzień plus jeszcze bilety lotnicze w granicach 2 tysięcy, to jednak przesada... :v

      Usuń
  11. Ponoć w kontakcie z cudzoziemcem najlepiej i najszybciej się uczy języka :) samo zetknięcie z inną kulturą jest dość fascynujące. Mam zajęcia z Amerykaninem i mój boże, co to za śmieszny człowiek xD Aczkolwiek jak dla mnie zbyt ekspresywny i zbyt nieprzewidywalny, ale to tylko ja.
    'Nominuję' Cię do zabawy blogowej zwanej Liebster Award :) szczegóły na moim blogu. :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Heeeej ;]
    Serdecznie zapraszam na niedawno otwarty blog graficzny watch-meburn.blogspot.com :)
    Możesz tam wybrać dla siebie idealny szablon, złożyć propozycję, a już niedługo... złożyć zamówienie!
    Zachęcam jeszcze do wymiany linków w ramach współpracy, daj znać :)
    Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń