20 lutego 2015

No.48 That's how we roll in the Shire

Ostatnio doznaję serii sentymentalnych uczuć - jest to niemal równie irracjonalne, jak brzmi. A jednak czasem, trzymając książkę w dłoni, wsłuchując się w muzykę, oglądając serial, wzdychając specyficzny zapach wiosennego poranka, otwiera się jakaś szufladka w mózgu i sprawia, że spływa na serce pewnego rodzaju otucha, ciepło. Jakby na moment świat się zatrzymał, a ja cofnęła do chwili, gdy byłam szczęśliwa, nawet jeśli było to szczęście dość błahe, przelotne, a czasem - wymuszone, choć pod wpływem lat wspomnienia te zostały podświadomie odsączone od wszelkich ale. I tak niedawno naszło mnie to niecodzienne uczucie podczas oglądania Supernatural, gdy przypomniałam sobie, jak ponad rok wcześniej robiłam dokładnie to samo z przyjaciółką, pijąc herbatę i dzieląc się emocjami związanymi z odcinkiem (nieraz przyłapuję się na tym, że podczas samotnego oglądania seriali, wybuchając donośnym śmiechem, obracam się w stronę wyimaginowanego człowieka, by skomentować ten żart sytuacyjny). Albo oddychając wiosennym powietrzem, przed oczami stanął mi obraz siebie siedzącej w parku i uczącej się na ostatni etap gimnazjalnej olimpiady biologicznej. Lub włączając płytę z tymi samymi utworami AC/DC, których słuchałam podczas podróży. Licznych podróży, choć najczęściej pierwsze, co mi przychodzi wtedy na myśl, to jazda autokarem z Krakowa.