22 stycznia 2017

Krótka historia wolnego czasu

Stan bloga przez ostatnie miesiące musiał zapewne dobitnie świadczyć o stanie mojego czasu wolnego na medycynie, w cudzysłowie i sporą dawką ironii, jako doskonały przykład oksymoronu. Niezwiązani z lekarskim znajomi narzekają na swoje pierwsze kolokwium na studiach w grudniu (sic!), my śmiejemy się, pokazując kalendarz, w którym pustych pól jest jak na lekarstwo. Wykorzystujemy swoje dozwolone nieobecności na zajęciach, by się uczyć, o istnieniu wykładów większość zapomniała, a jeśli już się ktoś przejdzie, to tylko po to, by poczytać sobie anatomię. Biblioteka to nasz drugi dom, a do tego prawdziwego, hen, za lasami, wracamy jak najrzadziej, bo z rodziną jednak uczyć się nie da. Tym bardziej, gdy grupuje się wokół atlasu i ze szczerym zdziwieniem wykrzykuje: Ale tu tylko tytuły rozdziałów są po polsku! Patrzą z przerażeniem w oczach, gdy uświadamiamy im, że nie, anatomia nie trwa sześć lat, bynajmniej, i chyba zaczynają się poważnie zastanawiać, czy posiadanie potencjalnego lekarza w rodzinie przeważa nad chęcią wezwania egzorcysty (przecież żadne boskie stworzenie nie przyswoiłoby tyle informacji w tak krótkim czasie!).