17 sierpnia 2015

No.54 Well, Clarice - have the lambs stopped screaming?

Nie ma co ukrywać, wakacje zbliżają się ku końcowi, wizja zbliżającego się wielkimi krokami roku szkolnego jest nie tyle smutna, co irracjonalna. Jestem oderwana od rzeczywistości do tego stopnia, że w czasie obiadu, przeprowadzając operację na pstrągu, bardzo poważnie zastanawiałam się nad tym, czy ryby mają kręgosłup, czy nie. Całymi dniami zamykam się w mojej hobbickiej norze z nosem w książkach, by wreszcie przeczytać to, na co wcześniej jakoś nie znajdywałam czasu, z alternatywą dla filmów, które miałam obejrzeć już sto lat temu, ale nie było okazji (nawet się nie przyznam, jakie to tytuły nadrabiałam, bo aż wstyd), oraz listów, na które odpisuję całymi godzinami, zdając sobie później sprawę, że wkładam do koperty epopeję - wszak kilka razy w czasie pisania zmuszana jestem uzupełniać atrament w piórze. Wieczorami przechadzam się wzdłuż pól, które zostały niedawno wykoszone do cna - albo w wyniku jakichś żniw, bo z wiejską nomenklaturą do końca zaznajomiona jeszcze nie jestem, albo przez stado owiec, które sukcesywnie przesuwa się na kolejne tereny. Jednego dnia widzę owce przez okno, a ich leniwe beczenie towarzyszy mi przy każdej czynności, drugiego natomiast tak doskwiera mi cisza, że wychodzę z domu, by poszukać pola, na którym aktualnie się pasą. Żywot zupełnie pozbawiony większych trosk i problemów; szczególnie od momentu, w którym dałam sobie spokój z olimpiadą, dochodząc do wniosku, że to jednak nie dla mnie.