30 sierpnia 2013

No.12 Lie to your doctor, it's completely normal

Ostatnie zdarzenie dało mi do zrozumienia, jak bardzo w tym świecie trzeba łamać zasady, by cokolwiek osiągnąć - a już zwłaszcza jeśli chodzi o własne zdrowie. Jak powszechnie wszystkim wiadomo - a jak nie, to powtórzę, bo tak bardzo uwielbiam mówić o swych niedoskonałościach - moje nogi ze względów alergicznych nie nadają się na wystawę w krótkich spodenkach. Mając okazję spotkać się ze swoją przyszłą klasą (która, notabene, okazała się grupą fantastycznych ludzi), poznałam swą nową szkołę od strony, od której nie pomyślałam, by pytać - mianowicie, czekają mnie regularne zajęcia na basenie. Aj, zabolało. Wizja eksponowania chorej skóry nieszczególnie przypadła mi do gustu; w dodatku moczenie jej w chlorowanej wodzie - kilka basenów i mogłabym spokojnie zamówić terminy u lekarza do końca życia. Oczywiście, wczas się obudziłam i doszłam do wniosku, że hej, przecież można załatwić zwolnienie u dermatologa! Problem w tym, że jest koniec sierpnia, a wolne terminy były (i nadal są) dopiero w połowie września, jak nie w październiku. Jak temu zaradzić? Kłam w żywe oczy i jak się skapną, uciekaj.
Rejestracja działa ogólnie tak: idziesz na przegląd, konsultacje, umierasz, odpada Ci jedna ręka? - rejestrujesz się jakiś czas wcześniej na konkretną datę; masz kurzajki, brodawki, etecera? - bez rejestrowania idziesz na wypalanie ciekłym azotem. Dla dobra sprawy zrobiłam sobie na stopie wyimaginowaną narośl. Wszystko szło gładko, dopóki nie okazało się, że lekarka, która przyjmowała, była wiekową panią lubiącą poopowiadać o synach, urlopie, szerzących się alergiach i pogodzie, podczas gdy mi zależało na jak najszybszym opuszczeniu budynku. Zobrazuję to krótko: coś, co powinnam załatwić w maksymalnie dziesięć minut, ciągnęło się czterdzieści i nie zdążyłam uciec z gabinetu, gdy usłyszałam: Och, chyba naprawdę jestem ślepa, szukam i szukam, i nie mogę znaleźć Twojego nazwiska na liście zarejestrowanych. Przez myśl przeszło mi tylko jedno: Cholera. A nie, bo ja... ee... to tam nie byłam zarejestrowana. Odpowiedź, która padła, sprawiła, że serce podeszło mi do gardła: To pani w rejestracji musiała być bardzo miła, bo ja dzisiaj tylko cztery godziny pracuję, a później na urlop jadę. Masz szczęście, zazwyczaj nie trafiają do niej żadne argumenty. Dobra, najwyższy czas się zbierać. Pamiętaj, żeby się zaraz zarejestrować, bo później nie ma terminów, oczywiście, już lecę - spiepszam, zanim dermatolog nie pójdzie sobie zrobić kolejnej kawy i przy okazji pogadać o dobroduszności koleżanki...
Może jestem nerwowa i w rzeczywistości tylko ja jestem ta dobra, która zawsze wiernie słucha zasad, jednak i tak źle się z tym czuję. Mam awersję do tego typu zachowań, a tu sama korzystam z dobrodziejstw potępianych przeze mnie uczynków. Żywię nadzieję, że szybko zapomną o incydencie i już na spokojnie, legalnie pójdę sobie następnym razem do dermatologa po kolejne zwolnienie.

 A teraz przemawia moja zła strona: pierwsze, co zrobiłam, gdy wyszłam z przychodni, to roześmiałam się na cały głos i nie mogłam przestać się uśmiechać przez całą drogę do domu. It made my day.


25 sierpnia 2013

No.11 Body and mind

Jak powiadają, wszystko dobre, co się dobrze kończy. Jak przez pierwszy miesiąc wakacji narzekałam niemiłosiernie na brak atrakcji, tak sierpień okazał się miłą odskocznią od ciągłej nudy. Nie warto przytaczać wydarzeń z wyjazdów, bo w rzeczywistości nie było w nich nic specjalnie ekstrawaganckiego, co byłoby warte uwagi. Wyniosłam z nich jednak parę wartości i umiejętności, którymi będę szarżować jak tylko się da - dla szpanu, rzecz jasna; jakoś trzeba zabłysnąć w towarzystwie, niekoniecznie wykorzystując w tym celu brokat. Do rzeczy, do rzeczy - umiem jeździć na koniu! Machnąć ręką, że koń mnie nie słuchał i zostawał w tyle; że w ostatni dzień dowiedziałam się, jak tym bydlakiem ruszyć - jak będzie apokalipsa i elektryczność padnie, nie będę chodziła pieszo!
Przy okazji siedzenia na koniu (to sformułowanie odnoszone do mojej osoby nadal mnie zaskakuje), mogłam odkryć aspekt związany z moimi dysfunkcjami alergicznymi. Zapewne dostałam uczulenia na to nieszczęsne zwierzę, gdyż uda, nadgarstki i stopy(?) mam przyozdobione piękną wysypką, która swędzi niemiłosiernie, a ja, głupia, dałam się uwieść alergenom i za cholerę nie mogę przestać tego drapać. Efekt znany - w pierwszy dzień szkoły nie będzie szału w krótkich spodenkach i podrywu na nogi.
Na poważnie (czasem muszę być poważna, by sprawiać dobre wrażenie), oglądam swoje ciało i nie podobam się sobie. Tu jakiś niedobór witamin, tu jakiegoś makroelementu, tu masy mięśniowej. Moim marzeniem jest jedzenie pięciu owoców lub warzyw dziennie i regularna, poranna gimnastyka - chociażby parę brzuszków, przysiadów; o joggingu raczej nie warto wspominać. Mam szesnaście lat; jest to wiek, w którym człowiek jest najbardziej efektywny fizycznie, a ja męczę się po przebiegnięciu tych pięćdziesięciu metrów do świateł na przejściu dla pieszych. I to nie z powodu masy, bo ważę może z 50 kilogramów na prawie 170 centymetrów wzrostu; całkowity brak kondycji i chęci do zmiany.
Cała energia musi widocznie iść do mózgu. Rozwiązuję maniakalnie sudoku, dostaję palpitacji serca na myśl, że już za tydzień będę się mogła zacząć uczyć bez dezaprobatycznych spojrzeń rodzicielki (Chyba jaja sobie robisz, że się uczysz biologii w wakacje?!), na obozie nauczono mnie rozwiązywać kostkę rubika i teraz całymi dniami siedzę i męczę materiał. Teoria o złotym środku kłamie.


1 sierpnia 2013

No.10 I’ve got a guitar but I have no idea what I’m doing

Odkrywając nagle w pokoju zakurzony już nieco pokrowiec, wyciągnęłam gitarę, kiedy to odpadł mi stroik od główki i rozleciał na części. Poskładałam i próbowałam włączyć. Cisza. Poszłam do sklepu po nową baterię, poskładałam i próbowałam włączyć. Cisza. Cholera, co jest nie tak? Ruszyłam tyłek do otworzonego niedaleko mnie nowego sklepu muzycznego, by pobłagać o naprawę bądź w ostateczności kupić nowy. Czekałam ładnie w kolejce, potem, bez żadnych wewnętrznych barier przed kontaktem z ludźmi, przedstawiłam sprawę, ukazując wszystkie szczegóły jej dotyczące. Sprzedawca obejrzał stroik, coś tam pomruczał, po czym wręczył mi go, mówiąc: Masz szczęście, że trafiłaś do mnie, zaoszczędzisz czterdzieści złotych. Uradowana, patrzę na działający sprzęt i z respektem oczekuję wyjaśnienia. Włożyłaś baterię do góry nogami. I'M AN IDIOT. Geny blondynki się aktywowały.
Powróciłam do gitary, gdy uświadomiłam sobie, że tak naprawdę wcale nie umiem na niej grać (wszak stosowanie takiego samego bicia do wszystkich piosenek grą nie jest), przy okazji oglądania różnorodnych tutoriali na jutjubie. Przez przypadek znalazłam guru, nowego, wspaniałego nauczyciela, dzięki któremu poszerzę swój repertuar o całą masę kultowych piosenek, i jak przejdę przez wszystkie odcinki jego programu, wtedy powiem, że umiem grać. Przez te dwa lata tylko wydawało mi się, że zyskałam tę umiejętność.
Nie jestem zawiedziona tym odkryciem. Wręcz przeciwnie - cieszę się, że w końcu moja kochana Yasia leży mi całymi dniami na łóżku wśród stosów kartek z tekstami, chwytami i tabami. To przyjemne uczucie widzieć w sobie poszukiwaną ostatnimi czasy determinację, nawet jeśli wakacje weszły w status wycieczki, wyjazdy i obozy i nie jest mi ona potrzebna.
Koniec ględzenia, Stairway to Heaven is coming.

Kwintesencja mojego gitarowego talentu.