23 stycznia 2015

No.47 When I decided to improve my English or how to meet such great people

Staje przed Tobą możliwość praktycznie jedna na milion, która nigdy więcej się nie powtórzy; coś, co wymaga wiele odwagi, może skazać na wewnętrzną porażkę ze szczyptą poczucia wstydu, ale mimo wszystko pociąga - wszak nie będzie już drugiej szansy. Za to wspomnienie zostaje do końca życia. Dotychczas miałam za sobą tylko jedno tego typu doświadczenie - mianowicie irracjonalna chęć indywidualnego pożegnania native speakera ze szkoły językowej, który miał już na stałe wrócić do swojego kraju. Nigdy nie zapomnę jego łez wzruszenia podczas słuchania moich niegramatycznych, niestylistycznych i generalnie nieskładnych, prostych, acz należytych pochwał. Na samą myśl o tym wydarzeniu czuję się jakoś podniesiona na duchu - w końcu jak łatwo można kogoś uszczęśliwić i umilić mu ostatnie godziny w Polsce. A tym samym zyskać perełkę w dorobku życiowym.

9 stycznia 2015

No.46 Peste!

„Czasem nachodzi mnie ochota, by przebiec się przez ulice Rzymu, krzycząc «Peste, peste!». No nie mów, że nigdy tak nie miałaś”, mówię w kontekście użycia słowa peste (dżuma), na które trafiłam zupełnie przypadkiem, przeglądając słownik włosko-polski i które też natychmiast pokochałam (biorąc pod uwagę, jak niedaleko leży od pasta, czyli niewinnego makaronu). Tymczasem nie sądziłam, że następnego dnia faktycznie doświadczę powietrza morowego.

1 stycznia 2015

No.45 I'm in shock. Look, I've got a blanket

Mając wrażenie, że rok 2014 nie obfitował w wielce ciekawe wydarzenia i generalnie rokiem był straconym, otworzyłam kalendarz z kotem Simona, który dostałam pod koniec 2013 (i którym, rzecz jasna, nie omieszkałam się wtedy pochwalić - a żeby sprawiedliwości stało się zadość i tym razem wspomnę, że jestem dumnym posiadaczem nowego kalendarza ze Star Warsów, a co!) i nawet w miarę regularnie wypełniałam mniej lub bardziej (raczej mniej) interesującymi cytatami z danego dnia, różnorakimi biletami do kin oraz teatrów czy całą masą innych dupereli, przez które kalendarz ten nie domyka się całkiem sprawnie - i moja teoria legła w gruzach (takich małych, podburzyło ją tylko odrobinę, bez obaw, wyjdzie z tego)(swoją drogą to cały czas jest pierwsze zdanie, skromnie uważam, że należy mi się Nobel. Albo przynajmniej ciasteczka, wszystko małymi kroczkami). Wbrew pozorom te 365 dni wcale takie złe nie były; fakt, gdybym mogła cofnąć się do początku ubiegłego roku, z pewnością inaczej zaplanowałabym niektóre chwile, w ogóle - zaplanowała. Musiało minąć wiele miesięcy, bym odkryła, że organizacja czasu i konkretyzowanie działań znacznie wpływa na efekty mojej pracy - w końcu notatka „przeczytać 50 stron lektury” bardziej motywuje od „wziąć się za lekturę”.