17 grudnia 2015

No.57 We're only dreamers, plan makers and schemers

Nie pytajcie mnie, jakim cudem nagle z października zrobił się grudzień. Sama zastanawiam się nad tym fenomenem, z niepokojem obserwując kolejne przekładane kartki w kalendarzu. Z dnia na dzień, z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. I, cholera, rok się kończy! Rok, w którym w portfelu przybyły mi dwie nowe plakietki - tak, udało mi się zostać pełnoprawnym kierowcą i to za pierwszym podejściem (do teraz nie do końca wierzę, że to faktycznie był tylko raz, nadzwyczaj podejrzanie to brzmi).  Co prawda, co ja przeżyłam w tej poczekalni, a później za kierownicą, podnosząc temperaturę w aucie o dobrych kilka stopni, to moje, zwłaszcza gdy przy wyjeżdżaniu z parkingu za kolejną próbą, o mało nie zahaczyłam samochodu obok. A ruszając, poczułam, że egzaminator trzyma mi sprzęgło... Byłam pewna, że właśnie zakończyłam swój egzamin, ale, o dziwo, jechaliśmy dalej. Na koniec przyczepił się tylko do zbyt późnego skrętu, co było kompletną bzdurą, ale kłócić się nie zamierzałam. Ale jak to, serio, to nie pragnie mnie pan oblać? Porwałam szybko papierek i uciekłam zanim zmieniłby zdanie. Zniknąwszy mu z oczu, sprawdziłam, czy na pewno dobrze zrozumiałam i po rozszyfrowaniu bohomazów doszłam do wniosku, że pierwsza litera wężyka to chyba jednak jest to upragnione P. Miły prezent na Święta, będę mogła jeździć dokupywać uszka do barszczu w Biedronce. O ile wcześniej nie doświadczę bliższego spotkania z drzewem. Ewentualnie rowem. Albo stróżem prawa - nie ma śmiechu, jako osoba notowana jestem stale na celowniku.

24 października 2015

No.56 Time flies

Niby ma się wrażenie, że początek roku szkolnego był całkiem niedawno, a tymczasem okazuje się, że już dwa miesiące minęły, a wcale nie wydaje mi się, bym przez ten czas w jakikolwiek sposób zbliżyła się do matury - natomiast matura zdecydowanie zbliża się do mnie. Nadal odnoszę wrażenie, że w głowie panuje mi zupełny chaos co do tego, jak powinna prezentować się moja wiedza czy też sposób jej ugruntowania. A żeby było weselej, z każdego tygodnia kurs na prawo jazdy kradnie mi przynajmniej z sześć godzin plus czas oczekiwania, czyli jakby nie było mam w plecy godzin prawie dziesięć. Trochę to dobijające, ale może z drugiej strony po zdaniu egzaminu (trzymajcie kciuki, by za pierwszym razem i żeby zdążyć przed nowymi przepisami!) nareszcie odetchnę i znajdę czas na powtórki - bo póki co, noc mnie wita jeszcze zanim skończę naukę do materiału bieżącego, o czymkolwiek dodatkowym już nawet nie wspominając. A do późna nad książkami siedzieć nie umiem.

1 września 2015

No.55 Hello September

O, wielki straszny wrześniu! Że też musiałeś nadejść tak nieoczekiwanie, wejść bez zaproszenia do mojej błogiej wakacyjnej sielanki z brudnymi buciorami, wdeptując błoto w dywan. Jakoś beztrosko się nad ranem wstawało ze świadomością, że moją największą troską jest walka z upałem i komarami, a teraz wszystko przepadło! Chociaż... czy to tak źle? Nie ukrywam, że po dwóch miesiącach omijania tych starych murów Hogwartu szerokim łukiem, z całkiem pozytywnym nastawieniem znów tam zawitałam. Przedarłam się przez zwartą grupę zdezorientowanych pierwszaków i aż miło mi się na sercu zrobiło, gdy weszłam do sali i zobaczyłam moją klasę wraz z wychowawczynią. Jednak brakowało mi tej szkolnej rzeczywistości - chyba jestem człowiekiem, który potrzebuje trochę rutyny, a nie dni wypełnionych niczym konkretnym. 

17 sierpnia 2015

No.54 Well, Clarice - have the lambs stopped screaming?

Nie ma co ukrywać, wakacje zbliżają się ku końcowi, wizja zbliżającego się wielkimi krokami roku szkolnego jest nie tyle smutna, co irracjonalna. Jestem oderwana od rzeczywistości do tego stopnia, że w czasie obiadu, przeprowadzając operację na pstrągu, bardzo poważnie zastanawiałam się nad tym, czy ryby mają kręgosłup, czy nie. Całymi dniami zamykam się w mojej hobbickiej norze z nosem w książkach, by wreszcie przeczytać to, na co wcześniej jakoś nie znajdywałam czasu, z alternatywą dla filmów, które miałam obejrzeć już sto lat temu, ale nie było okazji (nawet się nie przyznam, jakie to tytuły nadrabiałam, bo aż wstyd), oraz listów, na które odpisuję całymi godzinami, zdając sobie później sprawę, że wkładam do koperty epopeję - wszak kilka razy w czasie pisania zmuszana jestem uzupełniać atrament w piórze. Wieczorami przechadzam się wzdłuż pól, które zostały niedawno wykoszone do cna - albo w wyniku jakichś żniw, bo z wiejską nomenklaturą do końca zaznajomiona jeszcze nie jestem, albo przez stado owiec, które sukcesywnie przesuwa się na kolejne tereny. Jednego dnia widzę owce przez okno, a ich leniwe beczenie towarzyszy mi przy każdej czynności, drugiego natomiast tak doskwiera mi cisza, że wychodzę z domu, by poszukać pola, na którym aktualnie się pasą. Żywot zupełnie pozbawiony większych trosk i problemów; szczególnie od momentu, w którym dałam sobie spokój z olimpiadą, dochodząc do wniosku, że to jednak nie dla mnie.

30 czerwca 2015

No.53 My only friend, the end

This is the end, cytując The Doors - koniec roku szkolnego, koniec tej całej nagonki, próbnych matur, które mi udowodnią, że chyba bardzo, bardzo nie chcę być na tym moim rozszerzeniu (chociaż 60% z matematyki z marszu, bez większego przygotowania, opierając całą swoją wiedzę na tablicach, to chyba nie jest tak źle?); a jednocześnie początek wakacji, które zapowiadają więcej stresu niż relaksu, ale o tym za moment. A więc tak, z drugiej klasy wyszłam ze średnią cztery i sześć w okresie, tym samym po raz pierwszy w mojej karierze nie mając paska na świadectwie (matuchno przenajświętsza!), co skomentowałam wzruszeniem ramion. Ten rok, zwłaszcza pod koniec, nabawił mnie takiego tumiwisizmu jeśli chodzi o oceny, że aż sama jestem tym przerażona - szczególnie gdy dostałam jedynkę ze sprawdzianu z kinetyki. Zupełnie mnie to nie poruszyło, a ostatecznie i tak się okazało, że nauczycielka się pomyliła przy wpisywaniu i w rzeczywistości miałam uczciwą dwóję. Chyba wolałam te czasy, gdy się załamywałam po otrzymaniu oceny poniżej trójki, a już szczególnie z materiału, który umiem i rozumiem, przynajmniej miałam motywację, by coś z tym zrobić - a teraz? Może we wrześniu mi przejdzie.

3 czerwca 2015

No.52 Upon the fields of barley

Morze kwitnących pól poprzecinanych ścianami drzew, w tle majaczące góry, pomarańczowe słońce zachodzące za pasące się na horyzoncie owce, gwiazdy na nocnym niebie za oknem, śpiew ptaków każdego ranka. Nie jest cicho, wręcz przeciwnie! Zdarzają się samochody jadące po drodze, muzyka dochodząca z karczmy w weekendy, krzyczące dzieci, ale wystarczy, że wjadę do miasta, a ogrom warkotu, szumu, syren pogotowia, pisku opon jest aż przytłaczający. Wsi spokojna, wsi wesoła. I zaglądając jeszcze czasem do starego mieszkania wiem, że to tu jest mój dom, wśród pól i drzew, nie tam na poddaszu w centrum miasta.

5 maja 2015

No.51 Blooming chestnuts

Okres maturalny się zaczął, a ja przyłapuję się na tym, że podśpiewuję sobie pod nosem Już za rok matura.  Nieco przerażająca wizja, ale z drugiej strony chciałabym mieć już to wszystko za sobą, gdy tylko jeden mi skrzeczy nad uchem uu, jedna noga w klasie maturalnej, inny kupuje kolejne zbiory zadań, zaczynają się chwalić, że a, wszystko mam porobione, może sobie teraz Personę zacznę albo też ile oni tego nie zrobili na korepetycjach. Choć jestem odporna, bo nie wierzę w mit, że korepetycje plus tryliardy książek równają się miejscówce na medycynie, to chcąc nie chcąc, coraz bardziej popadam we frustrację. A już zwłaszcza, że chcą ode mnie planu działania do pracy badawczej na tydzień temu, którego nie mogę ułożyć, bo nie wiem, na ile materiał jest trwały, ile mogę go dostać i czy mogę eksperymenty przeprowadzać w warunkach domowych, czy laboratoryjnych, do czego potrzebuję konsultacji z ośrodkiem, z którym skontaktować się nie mogę, bo tak to jest, gdy się wysyła pośrednika. Agrr.

25 marca 2015

No.50 Face to face with my future

Na zewnątrz (by pogodzić tych, co wychodzą na dwór z tymi, co na pole) dwadzieścia stopni na plusie (ale to chyba wynik nieco naciągany, powiedzmy, że koło siedemnastu), nikt nie przejmuje się tym, że wieje dotkliwy wiatr, bo każdy z niebywałą przyjemnością wyciąga twarz do słońca. Nic, tylko spacerować, podziwiać piękno natury... a ja co? A ja siedzę w pobliskim szpitalu - i z uśmiechem patrzę na spacerujących za oknem ludzi, ciesząc się, że nie jestem na ich miejscu; bo zdecydowanie wolę pocić się białym kitlu. Tak, antler w białym kitlu! Jednak, ku szczęściu pacjentów, to było tylko chwilowe i wszyscy uszli z życiem. Skąd jednak taka sytuacja? Ano stąd, że skorzystałam z okazji, jakim jest Dzień Przedsiębiorczości, by poznać interesującą mnie dziedzinę od środka.

14 marca 2015

No.49 Hello Spring!

Już od pewnego czasu oficjalnie jestem pełnoletnia - nie czuję jednak w związku z tym jakiejś większej zmiany, ot, dzień jak co dzień, jedynie musiałam wniosek o dowód osobisty złożyć, cała moja dorosłość. Nawet szczególnie imprezy nie robiłam, pewnie dlatego, że to nie moje klimaty, ale nawet tej niewielkiej garstki znajomych na herbatę zapomniałam zaprosić. Tylko znaczącą zmianą było to, że teraz nie miałam jak się wymigać od wypicia za zdrowie pradziadka i nieznacznie zamoczyłam usta tylko w, na szczęście, niewinnym szampanie - moja wątroba została zachowana w całości i czystości. Jeśli ktoś mi powie, że jestem nienormalna, bo pierwszy (i jedyny) raz alkoholu spróbowałam w tydzień po osiemnastce, to... hm, no nie wiem, przytaknę, bo co innego mam zrobić? Ku swemu szczęściu nie pretenduję jednak do normalności, więc jest dobrze!

20 lutego 2015

No.48 That's how we roll in the Shire

Ostatnio doznaję serii sentymentalnych uczuć - jest to niemal równie irracjonalne, jak brzmi. A jednak czasem, trzymając książkę w dłoni, wsłuchując się w muzykę, oglądając serial, wzdychając specyficzny zapach wiosennego poranka, otwiera się jakaś szufladka w mózgu i sprawia, że spływa na serce pewnego rodzaju otucha, ciepło. Jakby na moment świat się zatrzymał, a ja cofnęła do chwili, gdy byłam szczęśliwa, nawet jeśli było to szczęście dość błahe, przelotne, a czasem - wymuszone, choć pod wpływem lat wspomnienia te zostały podświadomie odsączone od wszelkich ale. I tak niedawno naszło mnie to niecodzienne uczucie podczas oglądania Supernatural, gdy przypomniałam sobie, jak ponad rok wcześniej robiłam dokładnie to samo z przyjaciółką, pijąc herbatę i dzieląc się emocjami związanymi z odcinkiem (nieraz przyłapuję się na tym, że podczas samotnego oglądania seriali, wybuchając donośnym śmiechem, obracam się w stronę wyimaginowanego człowieka, by skomentować ten żart sytuacyjny). Albo oddychając wiosennym powietrzem, przed oczami stanął mi obraz siebie siedzącej w parku i uczącej się na ostatni etap gimnazjalnej olimpiady biologicznej. Lub włączając płytę z tymi samymi utworami AC/DC, których słuchałam podczas podróży. Licznych podróży, choć najczęściej pierwsze, co mi przychodzi wtedy na myśl, to jazda autokarem z Krakowa.

23 stycznia 2015

No.47 When I decided to improve my English or how to meet such great people

Staje przed Tobą możliwość praktycznie jedna na milion, która nigdy więcej się nie powtórzy; coś, co wymaga wiele odwagi, może skazać na wewnętrzną porażkę ze szczyptą poczucia wstydu, ale mimo wszystko pociąga - wszak nie będzie już drugiej szansy. Za to wspomnienie zostaje do końca życia. Dotychczas miałam za sobą tylko jedno tego typu doświadczenie - mianowicie irracjonalna chęć indywidualnego pożegnania native speakera ze szkoły językowej, który miał już na stałe wrócić do swojego kraju. Nigdy nie zapomnę jego łez wzruszenia podczas słuchania moich niegramatycznych, niestylistycznych i generalnie nieskładnych, prostych, acz należytych pochwał. Na samą myśl o tym wydarzeniu czuję się jakoś podniesiona na duchu - w końcu jak łatwo można kogoś uszczęśliwić i umilić mu ostatnie godziny w Polsce. A tym samym zyskać perełkę w dorobku życiowym.

9 stycznia 2015

No.46 Peste!

„Czasem nachodzi mnie ochota, by przebiec się przez ulice Rzymu, krzycząc «Peste, peste!». No nie mów, że nigdy tak nie miałaś”, mówię w kontekście użycia słowa peste (dżuma), na które trafiłam zupełnie przypadkiem, przeglądając słownik włosko-polski i które też natychmiast pokochałam (biorąc pod uwagę, jak niedaleko leży od pasta, czyli niewinnego makaronu). Tymczasem nie sądziłam, że następnego dnia faktycznie doświadczę powietrza morowego.

1 stycznia 2015

No.45 I'm in shock. Look, I've got a blanket

Mając wrażenie, że rok 2014 nie obfitował w wielce ciekawe wydarzenia i generalnie rokiem był straconym, otworzyłam kalendarz z kotem Simona, który dostałam pod koniec 2013 (i którym, rzecz jasna, nie omieszkałam się wtedy pochwalić - a żeby sprawiedliwości stało się zadość i tym razem wspomnę, że jestem dumnym posiadaczem nowego kalendarza ze Star Warsów, a co!) i nawet w miarę regularnie wypełniałam mniej lub bardziej (raczej mniej) interesującymi cytatami z danego dnia, różnorakimi biletami do kin oraz teatrów czy całą masą innych dupereli, przez które kalendarz ten nie domyka się całkiem sprawnie - i moja teoria legła w gruzach (takich małych, podburzyło ją tylko odrobinę, bez obaw, wyjdzie z tego)(swoją drogą to cały czas jest pierwsze zdanie, skromnie uważam, że należy mi się Nobel. Albo przynajmniej ciasteczka, wszystko małymi kroczkami). Wbrew pozorom te 365 dni wcale takie złe nie były; fakt, gdybym mogła cofnąć się do początku ubiegłego roku, z pewnością inaczej zaplanowałabym niektóre chwile, w ogóle - zaplanowała. Musiało minąć wiele miesięcy, bym odkryła, że organizacja czasu i konkretyzowanie działań znacznie wpływa na efekty mojej pracy - w końcu notatka „przeczytać 50 stron lektury” bardziej motywuje od „wziąć się za lekturę”.