22 kwietnia 2014

No.33 Incidentally

Cykl:  Niezwykle odkrywcze rozmyślania.
Łyżwiarz wie, że kotek odkopał prezent.
...przeczytałam w kalendarzu pod „Kocie aforyzmy”. Uśmiechnęłam się, ha, ha, śmieszne. Ale o co chodzi w sumie? Machnęłam ramionami (dosłownie, mam dość mocną gestykulację w takich beznadziejnych przypadkach), stwierdzając, że to ponad moje umiejętności intelektualne, jednak nie mogło się to ode mnie odczepić. I zaczęłam myśleć. 
Łyżwiarz wie... ale dlaczego łyżwiarz? A rowerzysta to już nie? Może chodzi o sporty zimowe...? Łyżwiarz, łyżwiarz... No, ma łyżwy ten łyżwiarz i po lodzie jeździ. Po lodzie, po lodzie... O! A w amerykańskich filmach to po zamarzniętych jeziorach jeżdżą! Ale wracając, kotek odkopał prezent... jaki prezent? Tuńczyka? (Zaśmiałam się i spojrzałam w miskę mojego kota, od której zalatywało cudną wonią rozmemłanego, nawiasem, także po podłodze, tuńczyka.)
Olśnienie! (brokat, brokat, gwiazdki, żaróweczka)
Przecież kot wykopał w lodzie dziurę na rybę z jeziora, po którym jeździł łyżwiarz, a tylko on mógł w nią wpaść! Bitch please, I'm a detective.


Pomijam, że jak później wpisałam w wyszukiwarkę, okazało się, że to z jakiejś satanistycznej piosenki, w której śpiewali niewyraźnym angielskim, żadnej głębokiej interpretacji.

A jak już przy angielskim jesteśmy, to załamałam się dziś nad swoim zasobem słów - nie potrafię normalnie pogadać ze speakerami ze szkoły językowej, już nie mówiąc o obgadywaniu tej okropnej Holenderki i Irlandki. Doszłam do wniosku, że typowo szkolny angielski (pomijając szkołę językową, bo tam jest świetny, wręcz genialny - bo życiowy), za przeproszeniem, gunwo mnie tego angielskiego nauczy i poza ćwiczeniem struktur gramatycznych oraz wkuwaniem list słówek nie mam z niego żadnego pożytku, bo w realnych relacjach międzyludzkich na niewiele się zda (choć zawsze mogę napisać do kuzynki z Anglii list, rozwijając wszystkie trzy punkty i mieszcząc się w 180 słowach, na pewno się ucieszy). Tak jak już kiedyś wspominałam, chciałam zacząć oglądać filmy w oryginale, bo tłumacz nie jest w stanie wszystkiego przełożyć. Więc zrobiłam pierwszy krok; może to jeszcze nie film, ale już coś - kupiłam sobie anglojęzyczną książkę! Nie dość, że jak na sprowadzane pozycje była wyjątkowo tania (niewiele ponad 20 złotych - w Empiku!), to jeszcze udało mi się trafić na „Hobbita” (do wyboru był jeszcze „Zmierzch”, więc długo się nie zastanawiałam), co rozwiązuje kolejną kwestię - mianowicie kłótnię wokół tłumaczeń Tolkiena. Dwie pieczenie na jednym ogniu!


A już nawet nie wspominam, że ten post powstał, bo mam sprawdzian, na który powinnam się w tym momencie uczyć... Łyżwiarz pewnie i to wiedział.

20 komentarzy:

  1. Kaka Demona- kocham tą przeróbkę! XD I też tak się zastanawiałem, dlaczego łyżwiarz...ale doszedłem do wniosku, że w niektórych sprawach lepiej się nawet sensu nie doszukiwać XD

    Wiesz co, nie ma się co załamywać. Bo często człowiek ma bardzo duży zasób słownictwa etc. ale musi się po prostu rozluźnić, przestawić na ten inny język. Sam tak miałem swojego czasu.

    I oglądanie filmów to dobry pomysł na naukę:) Sam z reguły też w oryginalne językowym oglądam bo lektor mnie po prostu..wkurza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie się zgadzam. xD
      Z tym rozluźnieniem to ja nie wiem jak jest, bo nawet po polsku gubię wyrazy i nie potrafię się wysłowić. Może jakieś fatum ostatnio na mnie spadło (choć może to i dobrze, biorąc pod uwagę, ile głupot udało mi się nie wypowiedzieć), kto wie?
      A jeśli o filmy chodzi, preferuję napisy, lektora nie potrafię zdzierżyć (a cały House jest z lektorem, Fringe, wszystko, chlip), choć i tak jest dużo lepszy od dubbingu, który w niektórych przypadkach powinien być zakazany. :<

      Usuń
    2. Może fakt, jakieś fatum..prozaiczne? Wiesz, stres, jakieś przemęczenie...czasem to wszystko naraz robi swoje i powoduje, że człowiek totalnie głupieje.

      Zawsze powinien być zakazany, jeśli nie dotyczy bajek. Zawsze! To teraz bez napisów całkiem musisz zacząć oglądać, przestawisz się:)

      Usuń
    3. Raz oglądałam odcinek Supernatural bez napisów, bo nie ściągnęły się odpowiednie, i nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo oni mamroczą pod nosem, jakoś niewyraźnie gadają i zjadają końcówki. Poza tym te wszystkie biblijne nazwy, nie wiadomo co... jeszcze nie jestem na to gotowa. xD

      Usuń
    4. A mi się bez napisów akurat Supernatural dobrze oglądało XD Ale wiesz, to też kwestia, czy np. jesteś przyzwyczajona do brytyjskiego czy amerykańskiego akcentu i tak dalej

      Usuń
    5. Hm, w sumie też fakt.

      Usuń
  2. Hahahaha :D nie doszłabym chyba do wymyślenia dlaczego łyżwiarz wie :D
    A co do angielskiego... Jak studiowałam anglistykę... Było tyle słów, tyle jego samego i rozmów na przeróżne tematy. A teraz na studiach mam angielski i praktycznie nawet stron nie nazywamy po angielsku bo lepiej na gramatyce się skupić ;/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też uważam, że języka powinno się uczyć naturalnie - och, jak mi się marzy spędzić parę tygodni w Anglii i podłapać tego trochę. :D

      Usuń
  3. Aż się prosi, by tu powiedzieć: No shit, Sherlock! :D
    Czytanie książek po angielsku naprawdę pomaga, słówka same wchodzą do głowy :) Teraz jestem na etapie czytania w oryginale Harry'ego Pottera - nauka i przyjemność w jednym :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skoro nie tylko ja tak myślę, to znaczy, że to ma jednak jakiś sens! Ach, już się nie mogę doczekać! :D Skończę tylko zaczętą książkę, którą, notabene, jest właśnie Harry Potter - jednak w tym przypadku w polskiej wersji. Nadrabiam zaległości z dzieciństwa. :P

      Usuń
  4. Eh, mnie też mój angielski załamuje. I co z tego, że testy gimbazjalne na jakieś 90% napisałam, może więcej, jak i tak się nie potrafię z nikim dogadać jak przychodzi co do rzeczy. Chyba też zacznę coś czytać po angielsku, bo kurczę, jak to zostawię szkole to najlepiej na tym nie wyjdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wychodzę z tego samego założenia. Wiesz, że pod koniec gimnazjum dostałam na koniec pięć z angielskiego tylko dlatego, że w czerwcu odpowiedziałam ustnie na parę pytań? Koślawo, bo koślawo, ale za to, że nauczycielka po raz pierwszy usłyszała jak mówię po angielsku. No więc, ten tego, jak przez trzy lata w ogóle nic się ode mnie nie wymagało, toteż...

      Usuń
  5. Angielski, angielski... kiedyś, w cudownych czasach gimbazy myślałam, że jestem dobra, a potem przyszło liceum i skorygowało moje pojęcie. Ale jest coraz lepiej? Jak zrobiłam sobie ich próbne maturki to było te 90 i 87%, ^^.

    Trzymam kciuki za przeczytanie Hobbita ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieźle, ja takim wynikiem na pewno nie mogłabym się pochwalić, także no... się kłaniam. :P
      Dzięki, dzięki! :D

      Usuń
    2. Hah, i tak i tak odkryłam, że mam bardzo ograniczony zasób słów, jak ostatnio rozmawiałam ze znajomym z Anglii. No cóż, prawda jest taka, że szkoła nigdy nie będzie w stanie nauczyć nas angielskiego, ;)

      Usuń
    3. ...i dlatego tak świetnie prosperują szkoły językowe. A później dziwią się, że Polacy są określani tymi, którzy to nie potrafią po angielsku mówić. :P

      Usuń
  6. W życiu nie doszła bym do takiego wniosku. Niby banalne, ale tak strasznie zagmatwane.
    Czytanie książek angielskich.. Kiedyś próbowałam, ale dałam sobie z tym spokój. Dopiero jakiś tydzień temu dostałam dobrą książkę od mojej nauczycielki i zaczęłam ją czytać. Na samym początku nie szło mi za dobrze, ale po czasie potrafiłam już zrozumieć większość tekstu. Dla mnie to chyba najlepszy sposób na uczenie się języka. Może dlatego, że kocham książki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też z początku myślałam, że to strata czasu i utrudnianie życia - jednak w gruncie rzeczy to zależy przecież od książki, nawet po polsku ciężko wmusić w siebie niektóre pozycje. A jak ma się już ciekawą fabułę, to i czytanie idzie łatwiej... ;)

      Usuń
  7. Ja akurat z angielskim problemów nie mam, CAE zdane, stypendium wygrane (3 lata w internacie w Anglii za darmo, spełnienie marzeń!). A jednak nadal ciężko czyta mi się książki po angielsku. Jeszcze taki Potter ujdzie, bo prosty język i fajne neologizmy, ale jak się uparłam czytać Pieśni Lodu i Ognia w oryginale...koszmar! Już pal licho, że dla mnie prawidłowy dialog to dialog rozpoczynający się od myślników. Ale te wszystkie wytworne słowa trochę w stylu angielskiego - gorszy może być tylko Shakespeare.
    O swoim francuskim nie mówię, bo filmu francuskiego bez napisów nie obejrzę (za szybko gadają), a moim największym osiagnięciem jest czytanie bajek i komiksów. Tak samo z hiszpańskim i japońskim. Z kolei tak jak wy macie ten problem z angielskim, to ja z niemieckim. Niby wszystko umiem przeczytać, powiedzieć i nawet pogadać z uczącym mnie Niemcem, a jednak na wymianie w Bawarii przez trzy dni tylko kiwałam głową i się uśmiechałam. Później już coś rozumiałam, podobno zaciągam teraz nawet gwarą bawarską, ale jednak tak mówić na co dzień po niemiecku to katorga.
    Już zapomniałam, o czym pisałaś, tak się o sobie rozgadałam. Wybaczysz mi, prawda?

    PS Jak się w komentarzach zmienia ten tekst? Mam na myśli pogrubienie, nachylenie, linki itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie gadaj, gratuluję! :D
      A mnie za to bardziej przypadają do gustu apostrofy przy monologu, który często dzieli się w połowie akapitem i nigdy nie wiadomo, czy to jeszcze dialog, czy już narracja. A tak to jasno i klarownie wiemy, gdzie bohater kończy wypowiedź. :D Choć nasze myślniki jakieś schludniejsze, tak mi się wydaje. (No! Nie ma bluźnienia na Shakespeare'a! c;)
      Ach, zapomniałam, że Ty taka poliglotka. To może ja się schowam gdzieś w kącie i potnę plastikową łyżką, bo jest tyle ciekawych języków, a tak mało masy mózgowej...
      Zawsze, przecież wiesz. :P

      Używa się HTMLu; w trójkątne nawiasy (<, >) wpisujesz to, co ja w zwykłe: (i)pochylenie(/i), (b)pogrubienie(/b), (a href=link)nazwa wyświetlana(/a). Po więcej zapraszam tu.

      Usuń