30 czerwca 2015

No.53 My only friend, the end

This is the end, cytując The Doors - koniec roku szkolnego, koniec tej całej nagonki, próbnych matur, które mi udowodnią, że chyba bardzo, bardzo nie chcę być na tym moim rozszerzeniu (chociaż 60% z matematyki z marszu, bez większego przygotowania, opierając całą swoją wiedzę na tablicach, to chyba nie jest tak źle?); a jednocześnie początek wakacji, które zapowiadają więcej stresu niż relaksu, ale o tym za moment. A więc tak, z drugiej klasy wyszłam ze średnią cztery i sześć w okresie, tym samym po raz pierwszy w mojej karierze nie mając paska na świadectwie (matuchno przenajświętsza!), co skomentowałam wzruszeniem ramion. Ten rok, zwłaszcza pod koniec, nabawił mnie takiego tumiwisizmu jeśli chodzi o oceny, że aż sama jestem tym przerażona - szczególnie gdy dostałam jedynkę ze sprawdzianu z kinetyki. Zupełnie mnie to nie poruszyło, a ostatecznie i tak się okazało, że nauczycielka się pomyliła przy wpisywaniu i w rzeczywistości miałam uczciwą dwóję. Chyba wolałam te czasy, gdy się załamywałam po otrzymaniu oceny poniżej trójki, a już szczególnie z materiału, który umiem i rozumiem, przynajmniej miałam motywację, by coś z tym zrobić - a teraz? Może we wrześniu mi przejdzie.
Plany na wakacje? Generalnie nie wiążę większych nadziei z nauką do matury, bo to i tak nigdy nikomu nie wychodzi - co najwyżej popracuję nieco nad chemią, chapsnę ciut biologii pod koniec, by w nowym semestrze jakoś wyjść z nowym (czwartym, licząc tego, co przez jeden miesiąc pierwszej klasy nas uczył) nauczycielem biologii. Wraz z początkiem wakacji na wierzch wyszła sprawa z olimpiadą, która nie daje mi spać po nocach. Chyba jednak porwałam się z motyką na słońce, nie wiem nawet, jak doświadczenie przeprowadzić, a tu jeszcze pracę trzeba napisać... to chyba za dużo na moje możliwości, zastanawiam się, czy sobie nie odpuścić, przynajmniej pozbędę się tych wszystkich nerwów - z drugiej strony trochę głupio, bo już zaangażowałam ludzi. Sama nie wiem.
I podobno mam jeszcze prawo jazdy robić i do pracy pójść. To nie to, że boję sobie rączki ubrudzić, ale po godzinach spędzonych na szukaniu wolnych miejsc, straciłam wiarę, że cokolwiek znajdę. Niby tyle jest ofert, tylu ludzi potrzebują, ale to by chcieli a to studentów czy ludzi po szkole ponadgimnazjalnej, a to osoby z jakimś doświadczeniem, choćby w obsługiwaniu się kasą fiskalną (nie wierzę, że to jest tak trudne, by w pół godziny tego kogoś nie nauczyć, no ale cóż), już nie mówiąc, że rzucają słuchawką, gdy tylko usłyszą na czas wakacji. A bo też to wielki problem zatrudnić kogoś do czasu, aż nie znajdzie się ktoś inny na pełny etat. Na prawo jazdy uparła się rodzina, w zwyczaju Jagny, jak powiedzą, to pójdę.
A tak od siebie, to chciałabym nadrobić zaległości czytelnicze - udało mi się już półtorej książki przeczytać, a to już jakiś postęp. Chciałabym też pozwiedzać okoliczne miejscowości na rowerze - wczoraj porwałam się i z marszu 50 kilometrów zrobiłam, przy okazji Czechy odwiedzając. Do granicy niby daleko nie jest, 20 kilometrów z kawałkiem, ale teren tu jest makabryczny - różnice wysokości są tak wielkie, że z jednej strony mogę się rozpędzić na spokojnie do 40 kilometrów na godzinę (ale biorąc pod uwagę, że jeżdżę bez kasku, raczej staram się nie osiągać takiej prędkości. Tylko czasami), a pod górę piesi mnie wyprzedzają. Ale jednak czuje się taką jakby dumę, że się inne państwo na rowerze zobaczyło, no. Swoją drogą, Czesi to bardzo fajny naród, znaczy się - ja nie rozumiem nic, a oni wszystko. Pewnie to też kwestia tego, że mieszkają kilkadziesiąt metrów od granicy, ale oj tam. I tak jest śmiesznie, że ja coś po polsku mówię, a oni upewniają się po czesku, czy dobrze zrozumieli.


Takie tam błędne koło, ale co chciałam, to dostałam, więc nie jest źle!
No, i najważniejsze - jeju, włączyłam sobie serial. Serial. Matko, jak ja dawno Supernatural nie widziałam, to takie miłe uczucie po tylu miesiącach uczciwie usiąść przed telewizorem i pośmiać się z min Jensena czy w ogóle odpałów reżyserów, którzy swoim dystansem powalają na kolana (tak, dwusetny odcinek!). To jak spotkanie starych dobrych przyjaciół po latach, cudowne uczucie.

Dzisiaj wyniki matur. Jak orientowałam się w internatach, jednym poszło super, innym całkiem źle (czyli w sumie nic zaskakującego). A Wam?

21 komentarzy:

  1. Z utęsknieniem czekałam na ten czas, ale z drugiej strony po wakacjach rozpocznie się ostatni rok w technikum, który prawdopodobnie będzie ciężki, bo matury, egzaminy zawodowe, ale zobaczymy! :) Ja też muszę zaprzyjaźnić się z chemią, to moje rozszerzenie, a niestety nie radzę sobie z nią zbyt dobrze :) Powodzenia z prawem jazdy, ja mam to już za sobą, nie było łatwo, ale się udało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i również życzę powodzenia w przyszłym roku! Damy radę! :)

      Usuń
  2. Miałam dokładnie to samo pod koniec liceum - druga klasa to była mega spinka i każda gorsza ocena przyprawiała o zawrót głowy. A później przyszedł - jak to nazwałaś - tumizisizm i tak już zostało. Nie można się tak wszystkim przejmować i zaprzątać sobie głowę, bo by się zwariowało. Ja sobie nerwami zdrowie zniszczyłam i przez jakiś czas bardzo to odczuwałam, teraz na szczęście już tylko czasami, ale jednak wolałabym sobie tego oszczędzić. Co do olimpiady, pamiętam jak ja miałam ją robić, w prawdzie byłam w II klasie, kiedy to miałam wielką motywację do pracy, ale również nie wiedziałam od czego zacząć. W końcu zostałam zmuszona przez czas do zakasania rękawów i pracy, bo jak się okazało, nie było to takie trudne. Kwestia zaczęcia, a później już leci. Nauka w wakacje rzeczywiście mało komu wychodzi, ja uczciwie (do poprawki) przysiadłam od września, ale to całkiem inna historia;) Odpocznij sobie trochę przez te wakacje, myślę,że Ci się to przyda, a od września już porządnie zacznij naukę i powtórki. Dasz radę. Tego Ci życzę;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie najgorzej jest zacząć, myślę, że jak mnie już coś przyprze do muru, to jakoś wyjdę. Trudniej się zebrać do czegokolwiek, gdy ma się perspektywę przełożenia na jutro. A jutro bywa zdradzieckie... ;) No cóż, fakt faktem, że oceny to żadna wartość, ale mój tumiwisizm osiągnął jednak tę niebezpieczną formę, że nawet nie czułam się ani trochę winna. Jednak jakieś małe ugodzenie w dumę daje ciut motywacji, bo to w końcu wszystko w pewnym momencie wróci i uderzy z podwojoną siłą.
      Dziękuję bardzo za rady i słowa otuchy. Przydadzą się! :)

      Usuń
  3. Z pracą na olimpiadę jest tak - najtrudniej zacząć, bo nigdy nie wiadomo od czego. Pamiętam, że mi bardzo pomogło przejrzenie prac innych, którzy pisali na podobne tematy w zeszłych latach - zarówno w kompletowaniu literatury, samym badaniu, jak i w pisaniu.

    Z ciekawości - jaki sobie wybrałaś temat?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tapetę wzięłam biologiczne oczyszczanie ścieków - z tego, co się orientowałam, to trochę innowacyjne, mało jest takich prac, nie za bardzo jest się na czym oprzeć...

      Usuń
  4. Przyznam, że bardzo dobrą średnią miałaś jak na liceum, bo wiadomo ciężej, więcej materiału. Raz bez paska przeżyć można, zwłaszcza, że i tak teraz jedynie matura się liczy na studia C:
    Sama planuję wziąć udział w olimpiadzie biologicznej za rok i pewnie będę się czuła dokładnie tak jak Ty. Synchronizacja zachowań przyszłych medyków. Ha, dobry temat :'D
    Ty masz blisko do Czech, a ja znów do Słowacji. Zachęciłaś mnie tym wpisem do wycieczki rowerowej za granicę. Bliską, ale jednak za granicę. To jest już coś!
    A Hannibala może oglądałaś skoro tak już do Supernatural przysiadłaś? :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, ale wiesz jak to jest, taki pasek to mile ego łechta, co z tego, że żadnego znaczenia nie ma. :D A, i książki darmo pod koniec - dzięki paskowi w pierwszej klasie poznałam mojego najukochańszego autora, zresztą mogę się podzielić, bo pewnie też Cię zainteresuje, biorąc pod uwagę tematykę: Andrzej Szczeklik.
      Genialny! Tylko nie można przeprowadzać doświadczeń na ludziach, a to szkoda! :'D
      Jak najbardziej się polecam, takie wycieczki to świetna sprawa, miłe oderwanie od rzeczywistości, a i kawałek świata zobaczyć można.
      Hannibala obejrzałam pierwszy odcinek, stwierdziłam, że jest nudny i nic nie wyjaśnia, poczytałam internety i się okazało, że dwa kolejne też takie są. Poczekam aż fandom zacznie się jarać i wtedy duszkiem nadrobię. :D

      Usuń
    2. Sprawdziłam go w Wikipedii i masz rację, zainteresował mnie :D Dobrze, że dostałaś jego książkę, a nie tak jak ja - Słownik Poprawnej Polszczyzny i Geografia Polski. Szkoda komentować, ale lepsze to niż, np. Samoloty XX wieku.
      Po niedzieli ściągam koleżanki i nawet jakby się paliło i waliło to na rowery pojedziemy, a relację zdam pewnie na blogu :D
      No to chyba się teraz na Ciebie obrażę! Sezon, jak dla mnie, zaczął się kozacko. Najpiękniejsze są te szczegóły, szczególiki, wizje Willa, arystokratyczne zachowanie Hannibala. Jak dla mnie jest pięknie, a już w ogóle, kiedy pojawił się Verger z siostrą, Alana oraz Chilton. Ten ostatni tak mnie zaskoczył, dzięki Bogu pozytywnie.
      A, odkryłam ostatnio bardzo fajny serial. Jeśli znudził Ci się Hannibal to zarzekam, że Outlander znudzić się nie potrafi :D

      Usuń
    3. A nieee, to myśmy mogli sobie sami książki wybrać z jakiejś tam puli, którą zakupili - nawet tam jakaś fantastyka była. I zupełnie przypadkowo wśród wielkich tomiszczy wypatrzyłam Katharsis. Jeju ♥
      Źle mnie zrozumiałaś! To nie to, że mi się Hannibal znudził czy też początek sezonu nie podobał (pierwszy odcinek konkretniej) - ja generalnie kocham ten serial za te cudne ujęcia, za tę grację i w ogóle - ale to jest nic w porównaniu z zakończeniem poprzedniego! Spodziewałam się pościgów, wybuchów, a tu takie przystopowanie i nawet nie za bardzo było się jak wciągnąć... ale dobra, skoro tak mówisz, to jutro coś nadrobię, zobaczymy. I weź mi zabierz nowe seriale, nie mogę! Muszę się do matury zacząć uczyć! :D

      Usuń
    4. Jaka to genialna sprawa! Aż chce się mieć pasek na świadectwie :D
      Wiele osób właśnie na to narzeka, ale jak dla mnie to i lepiej. Nudno, kiedy tylko się ścigają, coś wybucha, coś się pali. Lepiej podejść do tego po psychologicznemu. Ja, odwiecznie zakochana w Hannibalu, na nic nie mogę przekląć, bo wiadomo, że wszystko mnie się podobać będzie :D Ale to tylko godzinka, a do matury to spokojnie trzeba podchodzić :*

      Usuń
    5. No niby tak, ale ja lubię jak coś się dzieje, nie mogę usiedzieć z podekscytowania i złorzeczę na Fullera, że tak długo trzyma mnie w niepewności. Ale dobra, obiecałam, nadrobię jeśli znajdę dzisiaj trochę czasu (i spokoju). :D

      Usuń
  5. Oj też się cieszę, że wakacje już nadeszły. Druga klasa była straszna, ale zbytnio nie przejmowałem się ocenami, moje motto: Byle nie isć na poprawę.
    Osobiście będę się uczyl w wakacje, ale tylko dlatego że chcę i wiem że jeśli tego nie zrobie to moge pożegnać się z medycyna :(
    Pozdrawiam ☺:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, zawsze to jakaś metoda! :D
      To w takim razie trzymam kciuki za wakacyjną naukę, bo z doświadczenia wiem, że to ciężko się nieraz zmobilizować. Trzymam kciuki! :)

      Usuń
  6. Jak czytam komentarze o uczeniu się do matury w wakacje to ogarnia mnie takie rozbawienie, że aż nie mogę się powstrzymać od śmiechu. Największa głupota jaką można sobie zafundować i mówię to jako tegoroczna maturzystka, która w kwietniu podziękowałaby, gdyby ktoś rozjechał ją samochodem ;) Nie polecam, lepiej wykorzystać wakacje na maksymalny odpoczynek i rozluźnienie się, a naukę zacząć od września, tudzież wraz z postanowieniem noworocznym (w wersji dla większych leni). Ci spragnieni mocnych wrażeń to nawet zaczynając w kwietniu dadzą sobie radę pod warunkiem, że przez całe liceum robili coś innego niż spanie na lekcjach. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego też żadnych ambitnych planów z tym związanych nie mam. Chociaż mam koleżankę, która bardzo (bardzo) na poważnie bierze przygotowania do matury i już gdzieś w połowie drugiej klasy miała przerobiony cały materiał, w wakacje zrobi powtórkę i od nowego roku raz jeszcze... Jednak to już tragiczna przesada, nawet jak na moje pojmowanie. ;)
      Natomiast przygotowania w kwietniu z wizją medycyny to zaś przesada w drugą stronę. :'D

      Usuń
  7. W pierwszej klasie miałam 4,71 czy jakoś tak XD. Zresztą, nieważne - ja zawsze podaję przykład mojej koleżanki, która to pasków nie miała, z przedmiotów niematuralnych jechała na trójach, a matura poszła jej najlepiej w klasie i teraz na studiach też jest jedną z najlepszych.
    A z OB już tak jest - też miałam mnóstwo problemów i parę razy rezygnowałam, ale mnie rodzina i przyjaciele wspierali. Doświadczenie zrobiłam dopiero we wrześniu koniec końców, a za pracę dostałam dobrą recenzję, więc w żadnym wypadku nie należy się poddawać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pierwszej to o mało mi nie groziło 5,0! :D No niby wiadomo, że olewając te poboczne przedmioty, można się w stu procentach skupić na przedmiotach maturalnych, więc de facto jest się lepiej przygotowanym. Jednak zawsze coś kosztem czegoś.
      Skoro tak mówisz... Cóż, będę próbować, zobaczymy, co z tego wyjdzie!

      Usuń
  8. Na medycynie tumiwisizm osiąga apogeum, tzn. byle zdać na 3! A im wyższa ocena, tym radość tylko większa. Sama zobaczysz ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zgadzam się z przedmówcą, na studiach tumiwisizm aka byle na 3 bardzo szybko dosięga większość studentów. :P
    Co do pracy z biologii - nigdy czegoś takiego nie pisałam, ale zazwyczaj jak Ci, którym się nie chce zmobilizują się, to coś ciekawego z tego wychodzi. Proponuje skontaktować się z jakimś kumatym studentem ochrony środowiska, moja znajoma teraz na praktykach musi jakiejś korporacji opracować podobny temat, co Twój.
    50km na rowerze po górzystych terenach - matko święta. Chylę czoła. I przy okazji zazdroszczę mieszkania tak blisko Czech!

    OdpowiedzUsuń