21 lipca 2014

No.38 Lucky beggar

Wszystko zaczęło się od tego, że zdecydowałam usiąść w autobusie - jak zazwyczaj tego nie robię, zestresowana w związku z przykrymi doświadczeniami z ustępowaniem miejsca starszym (bo jak tu nie poczuć się głupio, gdy taki staruszek, któremu chcesz oddać siedzenie, zapiera się rękami i nogami, byle tylko nie skorzystać; a nadal siedzieć to już nie wypada), tak tym razem, stwierdziwszy, że jest na tyle wolny autobus, że stojąc, z pewnością zwrócę na siebie uwagę, usiadłam. Nie mogło z tego wyjść nic dobrego, bo tak się złożyło, że niefortunnie znalazłam miejsce tyłem do kierunku jazdy (cześć, to moja choroba lokomocyjna, chorobo, przywitaj się z innymi). Gorzej, gdy ostatecznie doszłam do wniosku, że te kilka przystanków przeboleję i już nie ma co wstawać - i w tym momencie pojawia się Pasażerka.
Pasażer - gatunek występujący powszechnie w komunikacji miejskiej, zdarza się również w pozostałych środkach transportu masowego, choć w innej postaci. W tym wypadku forma żeńska. Znany z tego, że wręcz uwielbia nawiązywać rozmowę z siedzącym obok siebie człowiekiem, za każdym razem solennie przepraszając za przeszkadzanie czy nietrafianie w temat (co nie jest równoznaczne z zakończeniem, spójrzmy prawdzie w oczy, dość jednostronnej debaty - wręcz przeciwnie).
Zaczęło się niewinnie, bo od pogody, na co wystarczyło potakiwać i uśmiechać się. Później doszły pytania z cyklu Już nie wystarczy uśmiech, trzeba coś powiedzieć. Udało mi się przebrnąć w taki sposób, by zadowolić Pasażerkę, a jednocześnie nie odkrywać się za bardzo i sprytnie wymijać jednoznaczne, bezpośrednie odpowiedzi. Lecz ta sytuacja miała być dopiero zalążkiem czegoś większego.
Kobietę bowiem zaczęło naciągać, oddychała głęboko przez usta. Doszła do momentu, w którym nie omieszkała się mnie poinformować o swojej dużo, dużo poważniejszej od mojej chorobie lokomocyjnej. No świetnie, pomyślałam, gdy tylko poczułam charakterystyczną woń podchodzących wymiotów. Rozdrażniona upałem i nieprzyjemnym zapachem, którego źródła za nic zamknąć nie mogłam, stwierdziłam, że jak Pasażerka zwróci na mnie swój obiad, chyba od morderczych myśli przejdę do czynów.
Uratował mnie przystanek. Zerwałam się szybko, nie mogąc już dłużej wstrzymywać oddechu, i z wielką ulgą wyszłam z autobusu. Odeszłam kawałek, by nie dawać Pasażerce pretekstu do dalszego dotrzymywania towarzystwa, i postanowiłam sprawdzić telefon (czego nie wypadało mi robić w czasie jazdy - już chyba jako ostatnia zachowuję kulturę i nie piszę wiadomości, gdy z kimś rozmawiam).
Wkładam rękę do kieszeni. Serce na moment mi staje, po ciele rozpływa się nieprzyjemny chłód, czuję ucisk w dołku. Wstrzymując oddech, otwieram reklamówkę, którą miałam przy sobie, doskonale wiedząc, że jest to tylko formalność. Przerażona, odwracam się w stronę przystanku, skąd dawno odjechał mój autobus. Jeszcze bez sensu podchodzę do miejsca, w którym wysiadłam - bo aż za dobrze wiem, co się stało.
I wtedy ten irracjonalny strach z nutką nieszczerej nadziei zmienia się w zwyczajną złość. Cholera, jak mogłam zgubić telefon! Uderzam w pobliski budynek, nawet nie tyle bezwiednie, lecz coby świadomie rozładować nieco napięcie. Nie pomaga.
Wpadam do domu, chwytam za stacjonarny i wykręcam swój numer. Oczyma wyobraźni widzę, jak wibracje wyciszonej komórki rozchodzą się bez echa w pracującym autobusie. Że też musiałam usiąść przy oknie, gdzie aparat z pewnością wpadł w dziurę między siedzeniem a ścianą! Gdy zgłasza się poczta głosowa, ze złością rzucam telefon na stację. Zaraz jednak porywam go ponownie i wklepuję numer do ojca (jakie to szczęście, że pamiętam chociaż numery rodziców!). Relacjonuję zdarzenie, gdy nagle sygnał się urywa. Ekran gaśnie. Podłączam szybko telefon, lecz bateria widocznie się zepsuła - a choć co rusz stacja dzwoni, nie da się odebrać. W tamtej chwili poczułam niemoc. Biegnę do sąsiadów, lecz pukanie odzywa się echem w pustym mieszkaniu. Schodzę jeszcze piętro niżej - także nikogo nie ma. Wracam do domu. W powietrzu unosi się dźwięk telefonu, którego nie można uciszyć. Biorę torbę, zamykam drzwi, wychodzę na ulicę; za chwilę mam autobus do koleżanki, w domu i tak nic nie zdziałam.
I nagle człowiek zdaje sobie sprawę, że wszyscy wokół niego trzymają zaciśniętą na aparacie dłoń przy uchu. Idę coraz bardziej zniecierpliwiona brakiem okazji, gdy dostrzegam dziewczynę z rękami wzdłuż ciała. Podbiegam do niej, proszę o możliwość wykonania połączenia. Nieufnie podaje mi komórkę i gdy chwytam ją, od obcej kobiety na ulicy w biały dzień dwudziestego pierwszego wieku, uświadamiam sobie, jak ciężko jest przetrwać bez tego małego urządzenia.
Nie to, bym była uzależniona od telefonu, nic z tych rzeczy. Jestem ostatnią osobą w rodzinie, która ma komórkę niedotykową, z klawiaturą, i która nie nosi jej zawsze i wszędzie - jak tylko mogę, staram się zostawiać ją w domu, a służy mi wyłącznie do kontaktu. A mimo wszystko w tamtym momencie czułam się taka bezradna - w jaki inny sposób można szybko poinformować rodzinę o zgubie?
Co dziwne, moja pierwsza myśl po włożeniu dłoni do pustej kieszeni, to utrata numerów - szybko jednak zreflektowałam się, zdając sprawę, że łatwo uzupełnię te ważniejsze za pomocą facebooka, maila, w ostateczności osobiście. Sekundę później przyszedł bardziej mrożący krew obraz - utrata zdjęć. Tych wszystkich głupich zdjęć, które tylko dla mnie mają znaczenie, które tylko mi coś przypominają. Kilka lat bezcennych wspomnień zostało straconych. Ani przez chwilę nie było mi żal samego urządzenia - w końcu tylko to można było odkupić.
Szczęście, że był weekend i przez cały dzień na linii jeździł ten sam autobus. Tata wszedł do niego na którymś przystanku, wszyscy jak jeden mąż zerwali się do poszukiwań. W pewnym momencie w górę wystrzeliła zaciśnięta na małym przedmiocie dłoń ze zwycięskim Mam!

Na tę wiadomość poczułam ulgę wyrażoną niepohamowanym śmiechem. Kto by pomyślał, że w ciągu godziny przez człowieka może przejść tyle przeciwstawnych myśli i emocji. A się mną Fortuna zabawiła.


Morał dla miast i wsi: nie siadajcie w autobusie, bo z tego nigdy nie wychodzi nic dobrego.

28 komentarzy:

  1. Och....też nigdy nie siadam w tramwajach tudzież autobusach, bo wiem, że i tak będę musiał ustąpić miejsca, a nieraz mi głupio wręcz. Tym bardziej że ustępuję też kobietom, staromodne wychowanie cholera XD Dlatego unikam komunikacji miejskiej. Zwłaszcza latem, nie ma co.

    Wiesz, w naszych czasach telefon to rzecz bardzo osobista. Pół biedy jak stracisz numery, pal licho jeszcze tego facebooka...ale np. jak masz dostęp telefoniczny do konta bankowego? To jest dopiero mogiła momentami! Ani się obejrzysz, a już masz wyczyszczone.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Siadanie w komunikacji miejskiej zawsze źle się kończy, wiem z autopsji. xD Ale takie ustępowanie kobietom to naprawdę miły przejaw kultury - zwłaszcza że żyjemy w czasach, gdzie u niektórych przepuszczanie kobiety w drzwiach wywołuje wyraz zdumienia - choć z drugiej strony, właśnie z tego względu może się to wydać trochę podejrzane. xD

      Niepokojące jest to, że pierwsze, co się robi po zgubie, to blokada karty; na szczęście telefon ograniczyłam tylko do mniej ważnych czynności - poza sentymentem nie stracę nic bardziej istotnego. Jednak faktycznie taka mobilność bywa czasami gwoździem do trumny...

      Usuń
    2. Ja wiem jakie to jest archaiczne momentami i nieżyciowe, ale jestem tak wychowany...ale najlepiej jest, jak się za przepuszczenie w drzwiach, podanie płaszcza czy właśnie ustąpienie miejsca w tramwaju...dostanie burę XD

      Otóż to. Żyjemy w czasach skompensowanych informacji i dlatego cóż...z jednej strony mamy niesamowitą wygodę, z drugiej niebezpieczeństwo, z któego nie zawsze do końca zdajemy sobie sprawę.

      Usuń
    3. Mój znajomy, przepuszczając niegdyś damę w drzwiach, usłyszał, że jest to zachowanie pozytywnie seksistowskie. :D

      Usuń
  2. Serwus, ależ to cudowny blog, chyba będę zaglądać tu częściej.
    Przy okazji zapraszam na swojego bloga "Ku medycynie!". :) Buziole :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Uff, co za szczęście, że jednak udało się odnaleźć telefon! Taką przygodę z pewnością zapamiętasz na długo ;) Mi chyba też najbardziej byłoby żal zdjęć, bo kontakty faktycznie są do odtworzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, choćbym chciała to takiej przygody nie zapomnę! :D

      Usuń
  4. czytałam, czytałam i gdzieś tam w głowie odezwał się głosik "o nie! pewnie ta baba zaraz na nią zwymiotuje!" :D ale dobrze, że jednak nie ;)
    jakbym to ja zgubiła telefon, to chyba by nastąpił u mnie gwałtowny zgon, choć nie należę do osób uzależnionych od tegoż urządzenia. Po prostu nie lubię gubić swoich rzeczy :P dobrze, że się znalazł :D
    a tak wgl to ja też nie piszę smsów kiedy z kimś rozmawiam, chyba że w jakiejś mega ważnej sprawie :P
    ja niestety jestem zmuszona codziennie jeździć autobusem ale na szczęście (odpukać w niemalowane!) nie zdarzają mi się takie przygody :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tak siedziałam w tym autobusie i nerwowo zaglądałam za przystankiem, byle tylko o tym nie myśleć. :D
      Wierzę w to, że takie zdarzenia są jak ospa - raz zachorujesz i już się nie powtórzy. A przynajmniej dobrze, by tak było... :D

      Usuń
  5. Raz zostawiłam telefon w samochodzie koleżanki. Nie miałam go co najwyżej pół godziny, a i tak czułam się jak bez ręki.
    A zawsze myślałam, że nie jest on mi niezbedny. Jak to się człowiek może pomylić. :P

    Co do odstępowania miejsca starszym, ja mam tak zawsze w kościele. Rzadko kiedy siadam, bo i tak wiem, że zaraz bedę musiała się podnieść. A zignorować bym nie potrafiła. Ach, to wychowanie. :D

    Pozdrawiam, życzę niegubienia więcej telefonu i zapraszam do siebie w wolnej chwili. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba znaczy, że technologia powoli przejmuje nad nami kontrolę... :P

      Usuń
  6. Też zgubiłam telefon w autobusie ;d. Doskonale pamiętam ten dzień, bo był to pierwszy dzień w liceum i jechałam do nowej szkoły z głową w chmurach nie ogarniając, co się wokół mnie dzieje. Niestety nie udało się go odnaleźć, a miałam tam sporo zdjęć i filmików. Potem kupiłam najprostszy model z normalną klawiaturą, który służy mi do dziś ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To widzę, że w takim razie miałam sporo szczęścia. ;)
      Niestety, takie zrządzenie losu; to tak samo jak z nowym telefonem czy zegarkiem - w pierwszy dzień porysujesz szybkę, a przez kolejne pięć lat choćbyś się nie wiadomo jak starał, to nic mu się nie stanie. c;

      Usuń
  7. Nie znoszę, wręcz nie nawidzę wsiadać do zatłoczonego tramwaju/ autobusu! Albo sytuacji typu, siedzę sobie sama w autobusie i nagle ktoś w chodzi. Jest pełno miejsca do około, a osoba i tak siada koło mnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiele rzeczy w swym życiu zgubiłam, ale telefonu nigdy. Ma rozwalony ekran i ledwo żyje, ale nigdy nie został zgubiony :) ale pecha miałaś nie małego Ci powiem :p Ale ważne, że się znalazł :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli o mnie chodzi, to takie historie mogą się powtarzać - byle z równie dobrym zakończeniem. :P

      Usuń
  9. Mało kto ustępuje miejsca..
    www.senioritasunshine.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Świetnie się czyta Twoją dramatyczną relację! Za jakiś czas wrócę i przeczytam inne treści z Twego bloga. :3 cóż, ja w autobusie zostawiłam kiedyś torbę z rzeczami bo znajomi mnie zagadali, niestety nigdy jej już potem nie widziałam :( szczerze mówiąc myślałam że skończy sir tym ze pasażerka Ci coś ukradnie, ja mam z tym przykre doświadczenia, mój portfel został porwany w tramwaju ;( przykre... Nie życzę tego nikomu l, potem trzeba sprawiać sobie
    Nowe dokumenty, zastrzegac konta bankowe... Masa roboty. Pozdrawiam! Wybacz błędy ale mój telefon czasem się nie słucha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, bardzo mi miło. :)
      Na szczęście obyło się bez kradzieży. A zgubienie portfela to musi być z pewnością gorsze od zapodziania telefonu - w końcu na swoim przykładzie widzę, że portfel to dla mnie synonim wszystkich dokumentów, które posiadam.

      Usuń
  11. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  12. Brrr. Nie lubię siadać w autobusie, nawet jeżeli jest prawie cały wolny (co nie oznacza, że czasami tego nie robię). I bardzo nie lubię tego typu pasażerów. Nie wiem, strasznie się stresuję kiedy ktoś wypytuje mnie o moją rodzinę.

    I nie wiem, co bym zrobiła gdybym to ja zgubiła telefon. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam o rodzinę - szkoła, miejsce zamieszkania, za chwilę o numer konta spytają! :P

      Usuń
  13. Dziękuje ślicznie za komentarz, cieszę się, że nagłówek się podoba ;)
    Ja właśnie też filmy oglądam rzadko, najczęściej jak uda mi się w końcu wybrać do kina. W swojej, jak to fajnie powiedziałaś, hobbickiej norze preferuje raczej maltretowanie seriali. Tylko jeden odcinek czyż nie? :D
    A "Sierpień..." polecam serdecznie. Bena co prawda mało, ale sam film naprawdę świetny :)
    Pozdrawiam :)

    PS. Twojego bloga nie znam, ale już mi się tu podoba, także obiecuje że wkrótce nadrobię co tu popisujesz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również dziękuję. :)
      No przecież, jeszcze tylko jeden odcinek i idę żyć, obiecuję! :D

      Usuń
  14. Gdybym ja zgubiła telefon, to chyba bym padła z nerwów! A trzeba powiedzieć, że jestem dosyć przywiązana do niego, mimo tego, że jest niemal nowiutki. Chociaż może zwłaszcza dlatego.
    Bardzo spodobał mi się Twój blog - masz interesujący styl, który sprawia, że chociaż pisałabyś o śniadaniu i ubieraniu się, to chciałabym czytać. Także będę wpadać częściej, dodałam do linków.
    Pozdrawiam i do zobaczenia ;)
    P.S. Zaproszę Cię jeszcze do mnie, może coś ciekawego Cię zatrzyma na dłużej.
    http://burnedimmortal.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja się najbardziej nieswojo czuję w miejskim autobusie, jak ktoś siedzi centralnie naprzeciwko mnie, i to nie przy oknie, tylko na tym miejscu od strony autobusu. No i co ja mam wtedy zrobić? Gdzie patrzeć? AAAA. A jakbym zgubiła telefon wpadłabym w paranoję. Moja biedna Nokia musi być obok, musi xD

    Pozdrawiam. (Porcelanovvy)

    OdpowiedzUsuń