11 lipca 2014

No.37 More, more unexpected things

Wróciłam z Dalmacji i póki co uczciwie się lenię (do czego przyznałam sobie pełne prawo po tym, jak wniosłam do domu, rozpakowałam i poprałam cały bagaż, by choć trochę doprowadzić zaniedbaną chałupę do jako-takiego porządku). Zaczęłam doceniać nasz cudny polski klimat, bo to osiemnaście stopni z deszczem jest niemalże jak ukojenie po ponad trzydziestostopniowych upałach - nie mam pojęcia, jak ludność śródziemnomorska jest w stanie żyć, a tym bardziej pracować w takich warunkach; nawet dojście do toalety wymagało ode mnie nie lada wysiłku, nie ma co wspominać o nieco ambitniejszych zajęciach (człowiek nawet w wodzie się pocił!).
A jak już przy wodzie jesteśmy, szkoda nie wspomnieć o chorwackim Adriatyku. Co prawda, plaże to jeden wielki kamerdolec i jak się nie ułożysz, zawsze coś gniecie, jednak chłodne, przejrzyste, niemal szafirowe jak z pocztówek morze to rekompensuje (choć, jeśli wolno mi jeszcze ponarzekać, to zawartość soli w wodzie jest ogromna - wystarczy zamoczyć sandały, wystawić na słońce i za godzinę możesz doprawiać obiad). Wieczorami grzechem jest przegapić zachód słońca (to nie moje słowa, jeśli miałabym się ich trzymać, to byłabym tak przesycona grzechem, że można mnie wykręcać, a i tak zostanie). Ale urok swój ma, to trzeba przyznać. I kaczki. Kaczki też ma, dużo kaczek (uwaga, tu zaczyna się moja kaleka fotografia, można powiększyć na własną odpowiedzialność).

Artystyczne zdjęciuszka zawsze spoko i przy okazji jeden
przykład z serii Mój przyjaciel kaczka

Czarujące kable i anteny
Osobiście Chorwacja od strony zabytków mi się trochę przejadła. Nie można odmówić jej cudów architektonicznych, ale jest to wyprawa na raz - każde większe miasto ma swój kościółek, dzwonnicę, wąskie uliczki i trochę rzymskich ruinek. Choć przyznać trzeba, że wiele rzeczy robi wrażenie - zwłaszcza wychodzone brukowane tysiącletnie ulice, po których praktycznie można chodzić boso; nawet te kable i pranie wiszące nad głowami mają swój czar. Strasznie spodobała mi się panująca atmosfera: w powietrzu unosi się muzyka ulicznych grajków, gdzieniegdzie znaleźć można porozstawiane sztalugi lokalnych artystów, miasto tętni życiem, wiele narodów styka się ze sobą - od wszechobecnych Polaków po Azjatów, całkowita mieszanka kulturowa i językowa.

Wspomniane wyżej rzymskie ruinki, a raczej to, co z nich pozostało

Niestety, kraj dla turysty, turysta dla kraju - ceny są wprost kosmiczne. Liczyłam, że popróbuję nowych smaków, a skończyło się na starej dobrej włoskiej pizzy (która, notabene, w Starym Mieście w Dubrovniku kosztuje ponad czterdzieści złotych, a dwie osoby ledwo jedną pojedzą - ale przyznać trzeba, że capriciosa capriciosie nierówna). Koszt wody (bo z kranu wyjątkowo nikt nie poleca) również przekracza oczekiwania - pięciolitrowa butelka, jeśli akurat w miejscowym sklepie się trafi, to jakieś osiem do dziesięciu złotych, a trzeba wziąć pod uwagę, że jest to nader regularny wydatek (już nawet nie wspomnę o lodach, których cena w zależności od odległości od plaży waha się w granicach trzech do pięciu złotych za gałkę). Ogólnie żywiliśmy się zapasami z Polski lub ograbialiśmy Lidle i Kauflandy. Zawsze można się też pożywić towarzyszem podróży, na pewno wyjdzie taniej.


Najlepszy to jest chyba ruch drogowy. Wyłączają światła, na skrzyżowaniu Chorwaci wariują i każdy jedzie w swoim kierunku, nie zważając na jadącego z drugiej strony - jeszcze się opieprz dostanie, że się śmiało drogę zajechać; mieszkańcy parkują na awaryjnych na przejściu dla pieszych, policja goni cudzoziemca, któremu trochę bagażnik na ulicę wystaje; kierowcy autobusów pozdrawiają się wzajemnie. Nie, to nic złego, że zatrąbią czy podniosą rękę do tego z naprzeciwka, broń Boże! Gorzej, gdy wychylają głowy i zaczynają gadać ze sobą, trąbią na każdego znajomego przechodnia, zatrąbią kilkakrotnie, gdy ten nie zaczai. I jeszcze na światłach zachowują taką odległość z samochodem z przodu, że ciężko choćby palec między zderzaki wsadzić. Ale nic nie pobije skuterów - na każde auto przypadają przynajmniej ze trzy skutery, których jeźdźcy grają w grę Slalom, przejechać tuż przed maską i trochę pod prąd.


I oczywiście wszędobylskie koty! Skurczybyki niczego się nie boją, plączą się pod nogami, dają się głaskać, ale, niestety, nie reagują na kici, kici. Ciężko wymagać znajomości języków (komary mają podobnie, choć mi się zdaje, że one tylko udawały, że nie rozumieją po polsku, bo jakoś aż z pewnym szacunkiem ignorowały spieprzaj krwiopijco!).

Podpiszę, że to chorwacki kot, bo łatwo się można pomylić. A przy okazji
wspomniany wyślizgany bruk

Taki jest problem z tym moim fotografowaniem, że mam tysiące zdjęć, z czego wybieram cztery najmniej związane z tematem. Typowe. To może zarzucę jeszcze jakimś widoczkiem, żeby nie było.

Prawdziwy chorwacki widoczek, a ty i tak powiesz, że to Skandynawia

Krzywa wieża w Zadarze, bo nie umiem trzymać aparatu równo

Mój przyjaciel mewa. A wielkie są jak cholera

Polecam, polecam, Chorwację warto zobaczyć. Choć nie oszukujmy się, jest to kraj dla gruboskórnych, ja tam byłam nie do użytku przy trzydziestostopniowych upałach.

25 komentarzy:

  1. W wieku jakichś 11 lat byłam z rodzicami na wakacjach w Chorwacji, dokładnie w tym samym rejonie! Jejku, aż mi się wszystko przypomniało... Plaże były straszne, w ogóle nie dało się poleżeć. W morzu tak samo, tyle tych kamoli, że któregoś razu obrzydliwie nadziałam się na jeden, wleciało mi tej soli do rany i bliznę na nodze mam do dziś -,- Przebojów z turystami nie pamiętam, ale byłam pewnie za mała, żeby zwracać uwagę na takie rzeczy. Wygląda na to, że jakaś masakra tam jest na drogach, gorzej niż w Polsce! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. co ja napisałam, miało być "przebojów z kierowcami" xD

      Usuń
    2. Ha, ha, z ust mi to wyjęłaś - w pierwszy dzień też nadziałam się na kamyczek i miałam okropną ranę pomiędzy palcami u nóg, przez co myślałam, że umrę w tej solance. :D
      A takie drogowe rewelacje to tylko w centrum miasta, muszę przyznać, że autostrady to tam mają jak marzenie. <3

      Usuń
  2. A mi upał w Indiach aż tak nie przeszkadzał, szybko do niego przywykłem, ale ja w ogóle szybko dopasowuje się do ekstremum temperaturowego XD
    Jak ja jeszcze tam byłem to było tanio..albo po prostu mój system podróżowania na zasadzie śpimy po dziwnych ludziach i nie odwiedzamy miejsc dla typowych turystów nie zauważył w ogóle, że gdzieś jest drogo XD Ale też i parę lat temu to było więc mogło się pozmieniać po prostu.
    Fajnie z tymi grajkami razem pograć, przyłączyć się do nich XD ^^
    A koty są wszędzie i na Bałkanach i w każdym kraju chyba znajdującym się w basenie Morza Śródziemnego. Bo jednak tradycja posiadania nawet kotów jest tam zupełnie inna. Fajnie wygląda to w Rzymie, gdzie nawet są kobiety, mające swoje specjalne określenie- gattary- które zajmują się dzikimi troszkę kotami na Forum Romanum i w wielu zakątkach Rzymu. Odnosi się tam do nich z wielkim szacunkiem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zazdroszczę! Dla mnie to tylko klimat umiarkowany, w innym mogę być utożsamiana z workiem ziemniaków, bo nic poza przewracaniem się z boku na bok zrobić nie jestem w stanie (choć kiedyś w Egipcie byłam, to już w ogóle nie wiem, jak tam wytrwałam). :P
      Też fakt, że to inaczej podróżować, szukając noclegów na bieżąco, a też co innego rezerwując je wcześniej przez internet... Choć też różnica z rodziną a ze znajomymi.
      Koty to jednak jeden z ważniejszych elementów życia śródziemnomorskiego miasta. W Rzymie, niestety, jeszcze nie byłam, ale z niecierpliwością czekam na okazję. A nigdy nie słyszałam o gattarach, jednak wcale się nie dziwię szacunkowi do nich. :)

      Usuń
    2. Umiarkowany mówisz...a zimą też odpowiada?XD
      Wiesz, bo to też nie tylko kwestia np. temperatury, ale i wilgotności. Powiedzmy, "suchy" upał łatwiej człowiekowi znieść, niż klimat wilgotny, podzwrotnikowy.
      No tak, jasna sprawa. To też właśnie inaczej jak samemu, a jak z rodziną..albo jak się śpi w ogóle w noclegowniach, hotelach, a jak się nosi nieraz dom na plecach jak ja XD
      No, to teraz jak będziesz w Rzymie, czego ci życzę z całego serca, możesz zwrócić na nie uwagę:)

      Usuń
    3. No wiesz, jeśli ma być taka zima jak w tym roku, to ja nie mam nic przeciwko... ;P
      To też racja, trzeba wziąć również pod uwagę preferencje poszczególnych ludzi - bo na każdego zupełnie inaczej oddziałuje klimat.
      Dziękuję, może kiedyś się uda! :)

      Usuń
  3. W tamtym roku byłam w Chorwacji, dokładnie w Karlobagu i powiem Ci, że też umierałam. Na drugi dzień dostałam okropnej wysypki (uczulenie na słońce), z domku wychodziłam tak koło 17, kiedy temperatura była taka w miarę, czyli ok. 24 stopni :v. Byłam tam z rodzicami dwa bite tygodnie i temperatura w dzień wynosiła ciągle ponad 30 stopni, ani kropli deszczu wtedy, nic.
    A ceny to mają z kosmosu! Na szczęście nam się nie chce jeść, jak jest ciepło, więc jedliśmy głównie jakiś świństwa, typu zupki chińskie z Polski xD. Ale trzeba przyznać, że chleb mają tam cudowny, przypominał mi chałkę trochę. No i w samym Karlobagu nie było wiele do zwiedzania, a za ciepło było na wycieczki gdzieś, bo wejść do takiego rozgrzanego auta... Natomiast jak wracaliśmy do Polski to... zastał nas deszcz. Moja mama dostawała zawału serca na sławnych serpentynach, a lało jak diabli, mało widać, przepaść obok... :D

    PS
    WRACAM DO BLOGASKOWANIA

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, dokładnie jak u mnie, tylko RAZ spadł deszcz - i to nie byle jaki, lecz ulewa stulecia. Co prawda, było to po czwartej nad ranem, więc i tak byłam nie do użytku, noale. Liczy się.
      Myśmy z Polski wyjechali ze słoikami. :D A w pekarnicach trafialiśmy tylko na chleb-bułkę. Taka kajzerka, tylko że z pół metra. I tępym nożem za nic nie pokroisz.
      Daj spokój z serpentynami, moja choroba lokomocyjna nigdy nie została wystawiona na taką próbę. :D

      Usuń
    2. Ja byłam pilotem mojego taty i całą drogę (z woj. opolskiego) do Chorwacji, a jechaliśmy przez Racibórz i dalej autostradą przez Czechy etc. musiałam nie spać i, uwaga, czytać mapę, bo on nie ufał nawigacji. I w sumie dobrze, bo dzięki mnie zjechaliśmy na dobrym zjeździe :D

      Usuń
    3. Hłe, hłe, ja tam spokojnie przespałam znaaaczną część trasy. Zresztą, jak mnie raz na nawigatora postawili, skończyło się na tym, że zaledwie parę metrów przed prawidłowym zjazdem z autostrady zauważyli tablicę. Ode mnie raczej się takich rzeczy wymagać nie powinno. :P

      Usuń
    4. A też mieliście problem z dogadaniem się po angielsku? My potrzebowaliśmy do apteki pójść po pewne leki i babka patrzyła na mnie jak na debila. Ani po angielsku, ani po polsku (POLSKI TO JĘZYK MIĘDZYNARODOWY ONEONE1111). Babka w aptece jedynie po rosyjsku umiała nawijać, a ja naukę skończyłam w gimbazie i umiem zapytać jak masz na imię i się przedstawić. I uwaga... musiał pomóc nam GÓGLE TRANSLEJT.

      Btw. Mam wykształcenie wyższe :D

      Usuń
    5. Myśmy w aptece to po łacinie gadali (w końcu czynniki aktywne każdego leku są takie same na całym świecie). Na szczęście moja mama miała ze sobą rozmówki chorwackie, których została wiernym czytelnikiem, aż któregoś dnia pani w sklepie wzięła ją za rodowitą Chorwatkę, więc problemu nie było. :P

      No, gratuluję, wiedziałam, że dobrze Ci pójdzie. <3

      Usuń
    6. To cwaniaki takie jesteście :D.


      <3. Końcowa średnia ze studiów, co będzie na dyplomie to 4.5 <3

      Usuń
    7. O matko, gratuluję <3

      Usuń
  4. Ło Boziu, zazdroszczę! Dalmacja musi być wspaniała. I nawet zazdroszczę tego słońca i kamienistych plaź - chociaż moja skóra spłonęłaby ogniem. Plusy jasnej skóry.
    Poza tym kaczki ujęły mnie za serce i te malownicze kable - ciekawe dlaczego w Polsce już tak nie wyglądają...
    No i KOOOTY! *.*

    Czy byłaś może w na nowo otwartym "Gnomie" w naszym zacnym mieście? Och, i dziękuję za wiadomości o Grojkonie i Polconie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koty są najlepsze! :D
      Nie, nie byłam, póki co nadrabiam dwutygodniowe zaległości, ale dziękuję za informację. Chociaż w sumie i tak nie warto mi tam iść. Tak wiele fajnych rzeczy, tak mało kasy; oszczędzam na Groj/Polcon. :C

      Usuń
  5. hey.hi.hello. :) dawno Cię nie było ale dobrze, że już jesteś :) widoki przecudowne. Tylko pozazdrościć :). Sama z chęcią spakowałabym walizkę i ruszyła w te tereny.
    Zdjęcia genialne - jakby prosto z katalogu o wakacjach marzeń :). Chciałam napisać, że jedynie kotów nie zazdroszczę, bo chyba jako jedyna z towarzystwa zbytnio za nimi nie przepadam, ale ten tu jest naprawdę uroczy <3
    mam nadzieję, że odpoczęłaś należycie, należało Ci się po szkolnej harówce :P
    Ps. Następnym razem zabierz mnie ze sobą! Obiecuję, że będę grzeczna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękuję, miło mi, że ktoś docenia tę hybrydę fotografii. ;)
      A ja wręcz przeciwnie - uwielbiam koty, są kochane, zwłaszcza wtedy, gdy się na mnie fochają i nie przychodzą głaskać (a mam aż trzy, z czego akurat ten czarny z czarnym charakterem należy do mnie - choć powinnam raczej rzec, że to ja należę do niego).
      Oj, tak, odpoczęłam, choć czasami mam wrażenie, że ten wyjazd wycisnął ze mnie siódme poty (dosłownie!). ;P

      Usuń
  6. Ja jednak wolę zimę ostrzejszą XD
    No tak, dla każdego co innego jakby nie było.
    Nie za ma co:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Aż nabrałam ochoty na Chorwację! Może kiedyś (kieeeeeeedyyyyyyyyś) się tam wybiorę ;)
    Podoba mi się Twój styl pisania. Taki zabawny i w ogóle, aż człowiek się co chwila uśmiecha. No i śliczny wygląd bloga.
    Jak tylko znajdę chwilę to chyba wszystkie Twoje notki przeczytam :D
    Pozdrawiam,
    Lina

    OdpowiedzUsuń
  8. Zazdroszczę wyjazdu, ja zazwyczaj nie ruszam się z domu, bo ciągle brakuje kasy, a jeszcze gitara, tablet, nowy laptop... chyba pójdę rozdawać ulotki czy coś... Chociaż w tym roku to i tak nie jest źle, parę wypadów nad zalew się zaliczyło i do Kazimierza, a w poniedziałek jadę sobie z koleżankami nad morze (błagam, żeby tylko nie padało), także normalnie szaleństwo :]
    Mnie tam upały niespecjalnie przeszkadzają i w ogóle to marzą mi się wakacje w jakimś śródziemnomorskim kraju, no ale na to muszę chyba zaczekać aż będę dorosła i bogata, bo dwie pensje nauczycielskie nie wyślą pięcioosobowej rodziny na wakacje. Ale w sumie tak strasznie nie narzekam. Chyba nawet wolę z przyjaciółkami nad polskie morze, gdzie pogoda może nie dopisać niż z rodziną nie wiadomo gdzie (nie żebym się z nimi nudziła albo wstydziła się moich dwóch głąbów... yyy... braci znaczy).
    A zdjęć też nie umiem robić :P ale robię zawsze, chociaż najczęściej olewam widoczki i zabytki, starając się uwiecznić głupie pozy moich koleżanek, ewentualnie fotografuję Grabki (wycieczka z drugiej klasy gimnazjum... na swoją obronę mam tylko tyle, że Grabki to pseudonim :P) I zazwyczaj tylko te głupoty pamiętam z wyjazdów, nic sensownego :D Dlatego bez towarzystwa to nie chciałabym jechać. Nie ważne gdzie, ważne z kim :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, oj tam, na pewno gdzieś leży walizka z milionem, który tylko na nas czeka. ;P Ale jak widzę, to tak źle nie jest - oby pogoda Wam dopisała.
      Och, a tak w ogóle, to zazdroszczę wyjazdu ze znajomymi - mnie to ledwo na działkę za miastem na noc puszczą, nie mówiąc już o tygodniu nad morzem z nie-rodziną lub grupą nie-zorganizowaną...
      Ha, ha, ze mnie też się mama śmiała, że zamiast robić coś porządnego do albumu, fotografuję jakieś głupoty. No ale co poradzić, że takie koty, plakaty czy naklejki na odrapanych ścianach to dużo ciekawsze są, no? ;P

      Usuń
  9. W Holandii też są OGROMNE mewy :O Odwiedziłabym Chorwację :)

    OdpowiedzUsuń