7 lutego 2014

No.27 „Carpe diem, yolo”

„Carpe diem, yolo.”
~ native speaker Johnny vel Johny vel Jonny, kij go tam wie, ale jest uroczym Brytyjczykiem z loczkami, można mu przebaczyć
W sumie to właśnie Johnny'emu (czy jakkolwiek się go zapisuje) zawdzięczam swoją sympatię do języka angielskiego. I jeszcze pewnemu Australijczykowi, któremu rodzice wybierali imię, gdy byli pijani, gdyż wraz z nazwiskiem Sean przedstawia się za pomocą dwóch sylab.
Od razu uprzedzam, że dzisiaj nie ma parcia na zbędny patos, silenia się na oryginalność i poruszania konkretnych tematów. Luźny, chyba taki typowo pamiętnikowy wpis, którego widocznie mi brakowało, bez morału czy refleksji. A przynajmniej żywię taką nadzieję.
Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby ktoś znajomy czytał mojego bloga. Zapewne by mnie wyśmiał, uznał, że przesadzam, że wciąż nudzę o tym, jak bardzo bym się chciała dostać na wymarzone studia, że w wielu poruszanych kwestiach nie ukazuję siebie taką, jaką jestem - że próbuję stworzyć nieistniejący obraz swej osoby, ideał dziewczynki dążącej przed siebie, pomijając to, co usiłuję odepchnąć, wyprzeć. Bo tak jest; może nawet na pewno tak jest. Jednak ponad osiem (już osiem?) miesięcy temu zakładałam bloga z zamiarem motywowania się, stworzenia drogi realizacji konkretnego celu, od zera do bohatera, per aspera ad astra. Jak teraz nad tym myślę, wiele zawdzięczam tamtej decyzji. Zyskiwałam wsparcie przez samo wypisanie się. Fakt, że pozbyłam się czegoś, co mi ciążyło, dawało ulgę i uczucie spełnienia, natomiast każdy komentarz tylko to potęgował.
Uh, chyba wypadałoby zmienić ton, bo wygląda to tak, jakbym chciała się pożegnać. Wiem, że póki nie popadnę w zbytnią melancholię i nie zacznę pisać o czymś, czego bym później żałowała, póty będę prowadzić tego bloga. Chyba że, zgrabnie przeskakując do wcześniejszego wątku, właśnie ktoś znajomy mi go odkryje. Znam to aż zbyt dobrze, w takiej sytuacji kończy się to nieuchronną kasacją.

Blog jest wsparciem, jednak krótkotrwałym. Ostatnio zaczęła mi się zatracać idea, jaką z sobą niósł. Czas, jaki spędzam nad napisaniem jednego krótkiego wpisu, jest nieporównywalnie dłuższy od tego poświęconego analizie lektury, wiersza czy napisania durnej rozprawki interpretacyjnej. Spokojnie można go liczyć w godzinach. Zdaję sobie sprawę, że nie jest zdrowe, gdy po skończeniu patrzę na zegar, jestem zła na siebie. Ostatnio w ogóle jestem zła na siebie - za to, że nie robię tego, co powinnam, za to, że publikuję sobie pościki z obietnicami, których nie dotrzymuję, za to, że marnotrawię czas.
Za to, że wymyśliłam sobie medycynę i nic z tym nie robię. I nie - nie ma na to odpowiedzi, że mam dobre oceny, że jestem ambitna i z powodzeniem walczę o pasek na świadectwie. Nawet to, że mam pięć z biologii i chemii, mnie nie zadowala, bo znam faktyczny poziom swojej wiedzy i jest on zupełnie nieadekwatny do ocen.
Dlatego znalazłam nową motywację, na widok której serce mi się ściska - jest nią koleżanka, którą naprawdę bardzo lubię i wiem, że jest jedną z nielicznych osób z klasy, z którą będę utrzymywać kontakt po liceum i dłużej. Jest okropnie ambitna, ale ambicja ambicji nie równa - ona faktycznie coś z tym robi. Dlatego, gdy dostrzegam w jej rękach nowy zbiór zadań maturalnych z biologii, coś we mnie się rusza.
I koniec z wymówką mam jeszcze dwa lata

Carpe diem. Czas korzystać z autorytetów. Wprowadzam w swoje życie maksymę co masz zrobić jutro, zrób dziś. I jeszcze jedną: internet ogłupia. Zaczynam na poważnie ograniczać przesiadywanie w internecie, bo to, ile spędzam na przeglądaniu blogasków, zdecydowanie mnie przeraża. Chcę przeżyć przynajmniej jeden dzień, z którego w stu procentach byłabym zadowolona i nie czuła zawodu, rozliczając się wieczorem. Zatem, do roboty.

5 komentarzy:

  1. Witam!
    W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że Twój blog znalazł się na pierwszej pozycji w ramce "Najwyżej ocenione". Gratulujemy!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam ostatnio strasznego lenia na blogi, ciągle nie zastanowiłam się dłużej nad Twoimi wspaniałymi pytaniami z nominacji :P i ogólnie, zaległości mi się robią. Ale dzisiaj wyjątkowo wrócę do blogosfery.

    Mam wrażenie, że wszystko podporządkowujesz tej medycynie. Okay, to dobrze mieć cel w życiu, ale z tego co piszesz wynika, że nie pozwalasz samej sobie na to by właśnie ż y ć, polenić się czasem trochę, spotkać ze znajomymi... Może tak to tylko widzę, może naprawdę jest inaczej. Ale odkąd czytam Twojego bloga, noszę w sobie odczucie, że albo ja marnuję życie, bo powinnam już mieć jakiś cel i wytrwale pracować na jego osiągnięcie, albo Ty za wiele od siebie wymagasz. Sprawiasz wrażenie osoby, która ciągle tylko myśli o swojej przyszłości, nie zwracając przy tym uwagi, że umyka jej teraźniejszość. Mam szczerą nadzieję, że to właśnie tylko wrażenie, że tak naprawdę nie jesteś tą idealną dziewczynką, dzielnie biorącą w ręce kolejny zbiór zadań z biologii. Nie znam wielu osób, które robiłyby tyle co Ty i nie mogę się nadziwić, kiedy stwierdzasz, że musisz się spiąć, wziąć do roboty, zmotywować.
    Żyj tym co jest teraz. Dostaniesz się na medycynę, to będziesz ją wtedy wkuwać.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie wiem, jak to wygląda, bo na blogasiu czasami bywa faktycznie idealnie. Ale są rzeczy, o których nie mówię, które pomijam, bo tak naprawdę zbyt istotne nie są, a jednak odrywają mnie od głównego nurtu. Wbrew pozorom, choć lubię mieć piątki ze sprawdzianów i przeglądać sobie Biologię Villeego, nie umyka mi teraźniejszość, wręcz przeciwnie - czytam też normalne książki, oglądam seriale, siedzę w internetach (no właśnie...), spotykam się ze znajomymi (może nieszczególnie często, ale to dlatego że zbyt długa ekspozycja na ludzi mnie irytuje, jestem introwertykiem, który lubi połazić bez celu po parku i rozkminiać nad sensem życia i budowy wszechświata. Hm, w sumie to straszne, co właśnie napisałam. Geez...). Ale wiem, że czeka mnie matura, którą już od września zaczęli straszyć; wiem również, jaki był próg punktowy w tym roku na CM w Krakowie i wiem, że tak naprawdę na tle innych z mojej klasy, nie robię zbyt dużo. Wiele ludzi kilkakrotnie próbuje się dostać na studia medyczne i nigdy się im nie udaje. A znam takie osoby; może nie osobiście, ale słyszałam to i owo. Poza tym sam fakt dostania się na medycynę nie znaczy, że się ją ukończy. c;

      Usuń
  3. Nie umiem odnieść się do Twojego postu, bo w sumie nigdy nie pisałam bloga pamiętnikopodobnego.
    Meh, wymyśliłaś sobie medycynę i tkwij w tej myśli, serio. Nie musisz biegać z książką od biologii non stop. Może to chwilowa chandra jakaś, przejdzie oby :).

    A tak w ogóle to... kliknij w mój profil : p.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam taką nadzieję. :)

      Yay, kliknęłam! <3

      Usuń