6 września 2013

No.13 Welcome to Hogwarts!

Zdołałam przeżyć pierwszy tydzień w Hogwarcie i utwierdzić się w przekonaniu, że określenie to jest jak najbardziej trafne. Stuletni budynek, pewnie równie stary profesor z geografii własnoręcznie rysujący konturówki map; prefekci w pierwszy dzień szkoły, którzy z tabliczkami z nazwą klasy próbowali jakoś ludzi ogarnąć; wychowawczyni wyglądająca i zachowująca się dokładnie jak Trelawney z wróżbiarstwa; tajemnicze trzecie piętro, które od reszty budynku oddzielają kraty; stare łazienki z małymi lustrami, często zalane z racji braku ręczników papierowych. I jak tu niby skupić się na nauce?
Ogólnie, przeskok jest i to dosyć duży, przynajmniej ja to odczuwam. Od początku straszą nas maturą, wysokim poziomem, dużą ilością materiału i wymaganiami. Mając lekcję fizyki z dyrektorem, dowiedzieliśmy się, że Biologia Villego będzie naszą Biblią, którą do trzeciej klasy mamy mieć w małym paluszku - wszak sprawdzian z podobnych lekturek będziecie mieć przynajmniej z pięćdziesiąt razy w czasie studiów medycznych. Trzymając się tematu, to także inni profesorowie zastosowali metodę przygotowawczą - nie ma już pięknych kolorowych notateczek, z których nauka jest przyjemnością; nadchodzi studenckie notowanie na byle szybko, byle cokolwiek. I jak jeszcze z historii bym to przeżyła, tak z biologii nie mogę zaakceptować. Jestem cholernym wzrokowcem, muszę mieć wszystko ładnie i estetycznie, nie potrafię się uczyć z nieskładnych definicji; co zapewne będzie się wiązało z przepisywaniem każdej lekcji w domu. Przynajmniej utrwalę wiadomości. Czy coś... No nic, teraz ubolewam, za trzy lata podziękuję.
Wraz z rozpoczęciem roku szkolnego, ruszyła grupa z angielskiego. Idź do szkoły językowej z native speakerami, mówili. Będziesz umieć mówić po angielsku, mówili. Dobra, w porządku, ale dlaczego te dialekty są tak różne...? Dlaczego muszę prosić o powtórzenie pytania kilka razy albo wytłumaczenie jakiegoś słowa, gdy okazuje się, że pytano mnie o jakieś banalne rzeczy? Jeżu, to jest trudne... ale wiem, że będą efekty. Nie otworzyłam gęby przez trzy lata gimnazjum, i gdy w ostatniej klasie nieskładnie opowiedziałam o jakiejś głupocie, podwyższyli mi ocenę, bo nigdy nie słyszałam, jak mówisz. Nawiasem, mam w grupie niemłodą nauczycielkę z pobliskiego technikum, która prosi, by mówić do niej po imieniu. Taak, jakoś trzeba będzie zwalczyć niezręczność.

Moje liceum bardzo łatwo rozpoznać na stadionie; zawsze mamy na sobie obowiązkowy strój sportowy w postaci białej koszulki i skarpetek oraz czarnych spodni. Co tam, że wieś; jest szpan, idąc tak przez miasto.


6 komentarzy:

  1. Nienawidzę akcentu szkockiego, szczególnie na egzaminach z dyktandem. "Can I have another cup of tea?" brzmi jak "Can I have another COPOWTJE?", a wszyscy na sali patrzą po sobie nawzajem z wzrokiem mówiącym "CO CHCESZ DOSTAĆ?!".

    A w każdym liceum straszą na początku, im dalej tym lepiej. :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Exactly! Ten strach w oczach obecnych do kogo zostanie zwrócone to niezrozumiałe pytanie? Akurat zawsze trafia na mnie... ten peszek.

      Nie sądzę; im dalej, tym zaczynają się kartkóweczki, sprawdziany... rozszerzenia. ;P

      Usuń
    2. Łe tam, u mnie dalej było lepiej, bo przyzwyczaiłam się do tej cudownej atmosfery szkoły i miliona kartkówek, sprawdzianów, egzaminów i zaliczeń w tygodniu i przestałam zwracać uwagę na terminy, po prostu uczyłam się na luzie do tego, do czego zdążyłam i lubiłam, a resztę olałam. Ale ja mam łatwiej, bo jestem w geo-humanie z rozszerzoną matmą, więc moja nauka ogranicza się właściwie do historii i matematyki, a chemię i fizykę ignorowałam totalnie (miałam równo 50% frekwencji <3). :P

      Po prostu życzę powodzenia w szkole przetrwania. :D

      Usuń
    3. A to niee, ja mam ambitny plan posiadania paska na koniec albo chociaż bycia w okolicy. Wyidealizowane nieco marzenie, ale oj tam, zepnie się poślady. Nie chcę mieć na świadectwie maturalnym trói z fizyki i zaliczenia z geografii... Też mam rozszerzoną matmę i pewnie to ona zrujnuje moje piękne pragnienia, chlip.

      Dzięki, przyda się. :D

      Usuń
  2. Zeszyt od biologii tez przepisywałam - trochę się namęczyłam w domu podczas odszyfrowywania hieroglifów, ale chyba tak już jest w liceum. Ja Ci życzę powodzenia i odporności na te wszystkie groźby. Wcale tak strasznie nie jest, ale muszą jakoś pierwszaków postraszyć, żeby mieć z nich ubaw. Nauczyciele...
    O, mojej nauczycielce od wf'u nagle się zachciało koszulek w jednym kolorze. Wyszło na to, że musiałam podebrać tacie z szafy jakiś t-shirt. Kij z tym, że na mnie wisi - tak słodko wyglądamy w jednakowych bluzeczkach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nauczyciele i ich moc pocieszania. :D
      Akurat w tym temacie nie za wiele mogę pomóc - sama ubieram się praktycznie wyłącznie na męskich działach, więc dla mnie jest to chleb powszedni. Nawiasem, jak to działa, że koszulę dla kobiety kupisz za 70 zł, a dla faceta, zupełnie taką samą, ale bez wcięcia, za 30...? Odwieczna zagadka.

      Usuń