9 marca 2014

No.29 Purge

Choć zawsze byłam przekonana o tym, że nie składuję gratów i wyrzucam wszystko to, co nie jest mi potrzebne, nigdy nie starczało mi na wszystko miejsca. A tu jakieś pudełko po butach z kartkami pocztowymi, a tu szkatułka z duperelami, których szkoda się pozbyć, a tu stosy zeszytów ze starymi opowiadaniami, wspomnieniami, pamiętnikami (a niektóre to typowe pamiętniczki z wierszykami od całej grupy jeszcze z przedszkola!), a tu pojemnik z zawartością o charakterze „może się przydać”. Zostawiałam to, „bo sentyment”. Głupota. Wyszłam z założenia, że coś, z czego przez przynajmniej pół roku się nie korzystało i nie widziało na oczy, na pewno nie jest niezbędne i można bez tego żyć. I tym sposobem przeprowadziłam dokładne czystki, zostawiając jedynie to, co faktycznie jest przydatne, oraz pudełko z całą masą różnorodnych przedmiotów, które pozostały mi po harcerstwie. Czasem lubię je otworzyć, poczytać listy ze zbiórek, kartki z zadaniami, rekwizyty. Odnalazłam nawet swój stary mundur, którego koszulę i chustę schowałam do osobnego kuferka, by dogorywały tam w spokoju (nadal nie jestem pewna, czy ktokolwiek prał to po tym, jak już odeszłam, ale nawet tak nie śmierdzi, jedzie jedynie starością i składnicą harcerską, więc nie jest źle).
Tak myślę, że czas, jaki spędziłam w harcerstwie, to jedne z najlepszych lat mojego życia. Czasem biorę, co prawda, udział w grach miejskich organizowanych głównie przez UE czy z jakiejś współpracy transgranicznej (ale za to nagrody są wartościowe, przynajmniej tyle wygrać), jednak to nie to samo. Już nie ma tego notorycznego łamania prawa, wciskając dzieciom siekiery i dając rozkaz zbudowania sobie łóżka w parę godzin, wizytowania sanepidu, kryjąc za plecami spleśniałe chleby, notorycznego oszukiwania na grach i wciskania najróżniejszych kitów, spania pod gołym niebem w czasie burzy, rozpalania ogniska w deszczu, korzystania z zasady trzech tygodni harcerskich („co leży na ziemi krócej niż trzy tygodnie, można zjeść”) bez żadnych sensacji żołądkowych, lub, co najbardziej lubiłam, podróżowania w czasie, stawania się na jeden dzień partyzantem, średniowiecznym rycerzem, powstańcem, asystentem renesansowego malarza, odkrywania tajemnic własnego miasta, rozwiązywania zagadek, a i zbrodnie się zdarzały (w dodatku w środku nocy w centrum miasta), które trzeba było wyjaśnić.
I czasem aż chciałabym ujrzeć w skrzynce zaadresowany do siebie list zapisany szyfrem, wrócić. Jednak wtedy zdaję sobie sprawę, że nie ma do czego wracać, nie ma już tego harcerstwa, które ja znałam. Zostaje mi tylko cała masa wspomnień, historii, które do upadłego można opowiadać i się z nich śmiać, choć wcześniej były one tragedią. Szkoda, że najlepsze czasy tak szybko i bezpowrotnie mijają;  nawet jeśli najlepsze to pojęcie względne.
Mam nadzieję, że za jakiś czas, usiłując sprzątać, znów natrafię na bagaż nowych wartych zapamiętania wspomnień. Bo to w sumie fajne tak powspominać przeszłość. I przy okazji odgracić pokój. To oczyszczające.

6 komentarzy:

  1. Również mam masę gratów, z tym, że ja nie umiem się ich pozbyć. Co jakiś czas wyniosę pudło niepotrzebnych rzeczy na strych, ale wyrzucenie jest dla mnie wizją zbyt bolesną. Ostatni raz w miarę sensowe porządki zrobiłam na początku gimnazjum, jak zamieniałam się na pokoje z bratem.
    Mam zdecydowanie za dużo średnio udanych obrazków i starych zabazgranych zeszytów. To chyba główna przyczyna mojego wiecznego bałaganu. Ale nie potrafię się ich pozbyć. Za każdym razem, kiedy postanawiam zrobić z tym porządek, zaczynam przeglądać to wszystko i w każdym rysunku, w każdej stronie zabazgranego zeszytu znajduję coś, co nie pozwala mi tego wyrzucić, chociaż oczywiście nie jest mi to do niczego potrzebne.
    A w harcerstwie zawsze chciałam być, chociaż nigdy nie byłam. Moja mama była i często mi o tym opowiadała, a ja czekałam aż będę miała okazję gdzieś się załapać.
    Teraz pewnie już by mi się nie chciało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do wyrzucania trzeba mieć duuużo motywacji i dystans, a także objąć konkretną strategię. To jest okropnie trudne, zważywszy, że potrzebowałam więcej niż dziesięciu lat, by raz na zawsze powiedzieć arrivederci kolekcji kartek pocztowych i pamiętnikom z podstawówki.
      A z różnymi rysunkami, kartkami, fragmentami zeszytów można zrobić jedno - powybierać co lepsze, wartościowe, i wkleić do jednego dużego skoroszytu lub włożyć do segregatora. Dużo lepiej i wygodniej się to później przegląda i przechowuje. ;)

      Usuń
  2. Mam mentalność typowego zbieracza. Trzymam wszystko: kamyczki z miejsc w których byłam, stare, zasuszone w encyklopediach kwiatki, obrazki (i te swoje, jak i młodszej siostry), mapy robione w akcjach podwórkowych, różdżki i zeszyty z Klubu Harry'ego Pottera... tyle tego jest! I wciąż przybywa!
    Znam problem harcerski, bo moi przyjaciele to właśnie głównie oni (co jest dziwne, bo sama nigdy nie wstąpiłam w szeregi, jedynie czasem brałam udział w zabawach, bądź wyjazdach). Tyle wspomnień... i jak człowiek tak sobie siądzie i zacznie wspominać, to aż łezka się zakręci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę powiedzieć... najprawdziwsza prawda!

      Usuń
  3. Mi też zawsze ciężko wyrzucić różne rzeczy :/
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi brakuje twojego bloga, mam nadzieje, że wrócisz do pisania.

    OdpowiedzUsuń