Moja codzienność jest niemal tak ciekawa jak bezpłciowe rozmnażanie mszaków, przy czym mszaki prowadzą nieco bardziej zaawansowane życie towarzyskie.
Co? Serio? Chcecie wiedzieć więcej? Cóż, miałam wrażenie, że powyższe zdanie idealnie oddaje mój aktualny stan. Przez chylące się ku końcowi ferie budziłam się nad ranem pełna energii, gotowa do podbijania świata, siadałam przy biurku, odhaczałam kolejne pozycje na liście to-do, a gdy wdrażałam się w temat, kończąc z zadowoleniem kolejne matury (nawet gdy wynik nie był wielce satysfakcjonujący), zaczynał zmagać mnie sen. O dwudziestej. Trochę to załamujące, gdy ma się wszystko, co potrzeba - motywację, zdolność skupienia uwagi, (względnie) czas - ale brak sposobu na zamykające się oczy. Chyba po prostu trzeba się wprawić w boju.
Ach, właśnie, przecież ukryta w tym jest jedna pozytywna wiadomość - odnalazłam motywację. Nie taką ogólną, bo z nią problemu nigdy nie miałam, zawsze jednak sprawiało mi trudność skupienie się na tych drobniejszych czynnościach. Metodą prób i błędów doszłam do wniosku, że najefektywniej pracuje mi się ze ścisłym planem na dany dzień. Może to głupie, ale naprawdę długo szukałam czegoś, co zmusi wewnętrznego lenia do ruszenia się i zniweluje syndrom zbliżającego się deadline'u (Zostało x dni do matury? Lepiej zacząć od zwinięcia się w kłębek i powtarzania w kółko, jak niewiele się umie i że wszystko jest bez sensu). Może to jeszcze głupsze, ale naprawdę byłam bliska depresji i zamiast wzięcia się do roboty, siedziałam i użalałam się nad sobą, co tylko potęgowane było przez wyniki próbnych matur w szkole - a to dlatego, że nie robiłam żadnych arkuszy na własną rękę, wciąż powtarzając sobie, że zacznę, kiedy tak mniej więcej ogarnę materiał. Matko, ile musiałam to z siebie wypleniać! Aż wreszcie przełamałam tę barierę... trzy dni temu. I pewnie powinno mnie to załamać, gdyby nie drobny fakt, że podjęłam inny sposób myślenia - nie warto karać się za to, czego się wczoraj nie zrobiło. Wczoraj minęło i nie ma się już na niego żadnego wpływu - jedyne, co pozostaje, to sprawić, by dzisiejszy dzień był wykorzystany w pełni.
Moje samopoczucie i wiara w siebie powróciły, gdy zaczęłam dostrzegać, że nie ma znaczenia to, że nie zdążyłam wykonać całego planu na dany dzień, ale to, że udało mi się jednak tych parę punktów odhaczyć, poświęcając na to tyle, ile byłam w stanie, tym samym zbliżając się do obranego celu. Wizja studiowania medycyny stała się nieco bliższa - może nie na tyle, by czuć się chodzącą encyklopedią, lecz do tego stopnia, że nie myślę już o tym moim z początku ulotnym marzeniu, jako o czymś niemal tak odległym jak loty na Marsa. A to już coś.
Jakiś czas temu starsza koleżanka z wykształceniem pedagogicznym powiedziała mi, że dobrym sposobem na dotrzymanie różnych postanowień jest ustalanie na każdy dzień czy inny okres czasu jakichś rzeczy, które nie wymagają od nas dużego wysiłku - np. przeczytam 5 stron książki. To dla nas drobnostka, ale dzięki temu nie zniechęcamy się łatwo, bo w gorszy dzień poprzestaniemy na tych 5, a w każdy inny zrobimy dwa, trzy, pięć czy dziesięć razy więcej.
OdpowiedzUsuńOczywiście na każdego działa coś innego, ja w ogóle nie lubię planów i ciężko przychodzi mi ich realizacja, ale ta metoda małych postanowień może być nie najgorsza.
Chyba nawet kiedyś o tym czytałam, ale w kwestii postanowień noworocznych - by ustalać taki plan, który będzie konkretny, ewidentny i możliwy do zrealizowania (czyli np. zamiast więcej czytać to przeczytać x książek).
UsuńMnie właśnie najlepiej pracuje się ze szczegółową listą rzeczy do zrobienia - zdecydowanie ułatwia to organizację czasu i hierarchię działania, a pod koniec dnia daje jasny obraz wykonanej pracy. Już nie mówiąc o motywacji. ;)
Potwierdzam, ta nieco zmodyfikowana metoda (nazywana metodologia Agile) jest wykorzystywana w większości dużych firm IT tworzących oprogramowanie.
UsuńPlanujemy zadanie nie dłużej jak na 2 tygodnie. Jeśli nie mamy 90% pewności, że wyrobimy się w tym czasie z danym zadaniem, to znak, że trzeba je rozbić na mniejsze części.
A wstęp do wpisu to istne mistrzostwo, muszę sobie zapisać w notesiku :)
Super,że udało Ci się odnaleźć harmonię :) to jest chyba teraz najważniejsze -spokojnie robić swoje, nie dać się zwariować i powoli zbliżać się do celu :)
OdpowiedzUsuńDokładnie! :)
UsuńSuper wpisy, zapraszam do siebie, tyle ze ja prowadze zabawki ekologiczne, zapraszam do mnie :)
OdpowiedzUsuńZycze powodzenia i wytrwalsoci w dazeniu do celu! Z poczatku róniez dostawałem przysłowiowego szalu przez moje owce ale odnalazlem harmonie! zapraszam
OdpowiedzUsuńhttp://owczeprzygody.pl/wypas-owiec-jozefow/
Dzień dobry :)
OdpowiedzUsuńJak tam kwietniowe samopoczucie? Czekamy na jakiś znak życia :P
Moim znakiem życia jest świecące się przez pół nocy światło w pokoju... Jeszcze 17 dni, dwa tygodnie z kortyzolem zamiast krwi i tu wrócę, obiecuję!
UsuńNie pozostaje zatem nic innego jak cierpliwie znosić czas rozłąki. Trzymamy za Ciebie mocno kciuki! :)
UsuńPowodzenia :D Mój okres przedmaturalny wyglądał dokładnie tak samo, także trzymam kciuki, żeby wszystko poszła jak najlepiej :)
OdpowiedzUsuńPodziwiam was (maturzyści) za cały wkład pracy i za to, że z dnia na dzień nabawiacie się coraz więcej stresu związanego z maturą. Jednak trzymamy (wypowiadam się w imieniu młodszych przyszłych medyków) za was kciuki ♥
OdpowiedzUsuńNajbardziej stresujący jest pierwszy dzień, później egzaminy stają się rutyną ;) Będzie dobrze ;)
OdpowiedzUsuń