13 grudnia 2014

No.44 On top of the mountain

Samotność - cóż po ludziach, czym śpiewak dla ludzi?
Gdzie człowiek, co z mej pieśni całą myśl wysłucha,
Obejmie okiem wszystkie promienie jej ducha?
A. Mickiewicz, Dziady

23 listopada 2014

No.43 In a hole in the ground there lived a hobbit

Zauważyłam, że aktywność na tym blogu oscyluje gdzieś w okolicy stanu agonalnego - a im bardziej zagłębiam się w tego przyczyny, tym trywialniejsze odnajduję powody; pomyślał by kto, że to wina braku czasu, dość popularnej epidemii dzisiejszego świata, albo czegoś wyższego, jak chęć wychodzenia na światło słoneczne czy interakcja z ludźmi, z którymi nie chodzę do szkoły (jak na razie na poziomie dla początkującego, ewentualnie tutorialu). Prawda jest taka, że zwyczajnie nic ciekawego się w moim życiu nie dzieje, a przynajmniej nic bardziej godnego uwagi i zapisania. Co zresztą jest straszne. Bo żebym to ja nie miała nic (mniej lub bardziej) ciekawego do powiedzenia?

1 listopada 2014

No.42 How to have a heart attack

Stuprocentowo medyczny i zatwierdzony przez naukowców, światowej sławy lekarzy i twórców amerykańskich horrorów nowy bestseller autorstwa (nie)sławnej antler: Jak dostać ataku serca? Tysiąc skutecznych sposobów. Fragment książki:

1 października 2014

No.41 Musculus sternocleidomastoideus

Sprawdzą tytułu jest ten jegomość, zwany również mięśniem mostkowo-sutkowo-obojczykowym, który zrobił niesamowitą furorę na lekcji łaciny, zajmując każdemu przynajmniej jeden pełny wers zeszytu i sprawiając, że wszyscy do tegoż przedmiotu zapałali miłością. Nie żartuję, żaden ukryty sarkazm, ni lekkiej nutki ironii - naprawdę jest to świetny język i już sobie wymyśliłam, że jak kiedyś (kieeedyś) poznam jakiegoś chłopaka, daj Boże, na studiach medycznych, na podryw pójdę po łacinie, a jak! Może przesadziłam, ale tak mniej więcej prezentuje się mój stosunek do przedmiotu. Że zacytuję nauczyciela fizyki z mej szkoły: czad, nie?

1 września 2014

No.40 We all live in a yellow submarine

Jako że nastąpił ten nieszczęsny wrzesień, pora na podsumowanie tego, co zrobiłam w wakacje (albo też nie zrobiłam, tylko sprytnie podciągam zupełnie niezwiązane z tematem rzeczy... a cicho, kto zabroni!). Ideą projektu było przeżyć niezapomniane chwile, które można by wspominać w kółko i w kółko, a jednocześnie uznać te dwa miesiące za udane oraz, co ciekawe, zaskakujące - bo gdy w czerwcu wybierałam swoje punkty do check-listy, nawet nie przyszło mi do głowy, że w sierpniu będę opisywać te, które z początku od razu skreśliłam. Choć chyba na swoim przykładzie powinnam doskonale wiedzieć, że życie lubi płatać figle.

18 sierpnia 2014

No.39 On Monday

Wczoraj podczas kąpieli na przeciwległym końcu wanny zauważyłam motyla, pospolitego, rudego, z gatunku rusałka pawik, z szeroko rozłożonymi skrzydłami. Patrzyłam na niego z lekka oniemiała, zastanawiając się, co też to stworzenie robi w mojej łazience, gdyż żadne okno nie jest otwarte i mieszkam na piątym piętrze, podczas gdy cenny strumień ciepłej wody marnował się gdzieś za mną (bojler wymierza sprawiedliwość w naszym domu, jeśli jesteś godzien, dostaniesz ciepłą, jeśli nie - myj się w lodowatej, czasem tylko puści wrzątek, by nieco dokuczyć). Gdy motyl się poruszył, udowadniając, że jest prawdziwy, dźgnęłam go stopą, by ruszył odwłok poza moją wannę. Ten jednak zamiast wylecieć do środka łazienki, wlazł pod prysznic, mocząc sobie skrzydełka, dureń, a ja z litości wzięłam go na palec i chciałam zostawić za zasłoną, na umywalce, gdziekolwiek. Przyczepił się jednak jak rzep psiego ogona i za nic nie chciał zleźć ze mnie. Zawołałam brata, coby wziął go i wypuścił na balkon, zanim zrobię krzywdę temu Bogu ducha winnemu stworzeniu. Z czystym sumieniem wróciłam pod wciąż lejący się prysznic. Kąpałam się w zimnej wodzie.

21 lipca 2014

No.38 Lucky beggar

Wszystko zaczęło się od tego, że zdecydowałam usiąść w autobusie - jak zazwyczaj tego nie robię, zestresowana w związku z przykrymi doświadczeniami z ustępowaniem miejsca starszym (bo jak tu nie poczuć się głupio, gdy taki staruszek, któremu chcesz oddać siedzenie, zapiera się rękami i nogami, byle tylko nie skorzystać; a nadal siedzieć to już nie wypada), tak tym razem, stwierdziwszy, że jest na tyle wolny autobus, że stojąc, z pewnością zwrócę na siebie uwagę, usiadłam. Nie mogło z tego wyjść nic dobrego, bo tak się złożyło, że niefortunnie znalazłam miejsce tyłem do kierunku jazdy (cześć, to moja choroba lokomocyjna, chorobo, przywitaj się z innymi). Gorzej, gdy ostatecznie doszłam do wniosku, że te kilka przystanków przeboleję i już nie ma co wstawać - i w tym momencie pojawia się Pasażerka.

11 lipca 2014

No.37 More, more unexpected things

Wróciłam z Dalmacji i póki co uczciwie się lenię (do czego przyznałam sobie pełne prawo po tym, jak wniosłam do domu, rozpakowałam i poprałam cały bagaż, by choć trochę doprowadzić zaniedbaną chałupę do jako-takiego porządku). Zaczęłam doceniać nasz cudny polski klimat, bo to osiemnaście stopni z deszczem jest niemalże jak ukojenie po ponad trzydziestostopniowych upałach - nie mam pojęcia, jak ludność śródziemnomorska jest w stanie żyć, a tym bardziej pracować w takich warunkach; nawet dojście do toalety wymagało ode mnie nie lada wysiłku, nie ma co wspominać o nieco ambitniejszych zajęciach (człowiek nawet w wodzie się pocił!).

18 czerwca 2014

No.36 Some unexpected things

Nawet nie zauważyłam, kiedy ten rok szkolny tak szybko zleciał - ledwo zanosiłam podanie o przyjęcie, a tu już kończę pierwszą klasę z wynikiem... no właśnie. Choć przez cały rok czerwony pasek na świadectwie wydawał się takim czczym gadaniem, a średnia semestralna tylko to potwierdzała, to jednak udało mi się poprawić kilka ocen (a najbardziej jestem dumna z piątki z angielskiego - środowisko native speakerów widać bardzo dobrze mi służy) i stałam się dumnym posiadaczem średniej 4,9. Teraz już z przyjemnością mogę się oddać wakacyjnemu szaleństwu, na które składa się w znacznej mierze czytanie lektur - LalkaChłopiPan Tadeusz i pozostałe dwanaście pozycji, tak żebym przypadkiem nie zapomniała o czekającym mnie wrześniu (przynajmniej będę wyglądać mądrze z taką poważną literaturą na plaży... choć z drugiej strony to trochę przerażające). 

24 maja 2014

No.35 How to extract DNA or when theory becomes practice

Niemal trzydzieści stopni w plusie (choć gdybym miała sama ocenić, co najmniej z dziewięćdziesiąt), dzikie tłumy, ciężki plecak, ból kręgosłupa/ramion/nóg/głowy (niepotrzebne skreślić) i na deser choroba lokomocyjna. Mimo wszystko i tak uważam wczorajszy dzień za jeden z najlepszych w moim skromnym, siedemnastoletnim życiu.

9 maja 2014

No.34 Latest news

Ostatnimi czasy moje poglądy i wymagania wobec samej siebie tak drastycznie ulegają zmianie, że już sama nie wiem, co jest faktycznie moim celem, a co jedynie krótkim przebłyskiem zaćmiewającym mi oczy. Może to po prostu kwestia tego, że w końcu od bardzo (bardzo) bardzo dawna się z kimś spotkałam i nagle okazało się, że życie nie ogranicza się tylko do podręczników (czy nawet beletrystyki) wśród czterech ścian domu. Po ludzku wyszłam na miasto ze znajomymi jeszcze z gimnazjum, miałam okazję się dowiedzieć, że moja przyjaciółka ma chłopaka (miesiące po fakcie, niezwykle typowe wręcz) i niejednokrotnie usłyszeć, że jednak żyję. I nawet przestało mi przeszkadzać, że każdy poza mną abstynencji nieszczególnie się trzyma; zdałam sobie sprawę, że przecież to już nie ma różnicy - kwestia miesięcy, byśmy wszyscy rocznikowo mieli osiemnastki. Tym sposobem bardziej się rozluźniłam w towarzystwie, a i inni to po prostu zaakceptowali - tyle, problem rozwiązany.

22 kwietnia 2014

No.33 Incidentally

Cykl:  Niezwykle odkrywcze rozmyślania.
Łyżwiarz wie, że kotek odkopał prezent.
...przeczytałam w kalendarzu pod „Kocie aforyzmy”. Uśmiechnęłam się, ha, ha, śmieszne. Ale o co chodzi w sumie? Machnęłam ramionami (dosłownie, mam dość mocną gestykulację w takich beznadziejnych przypadkach), stwierdzając, że to ponad moje umiejętności intelektualne, jednak nie mogło się to ode mnie odczepić. I zaczęłam myśleć. 
Łyżwiarz wie... ale dlaczego łyżwiarz? A rowerzysta to już nie? Może chodzi o sporty zimowe...? Łyżwiarz, łyżwiarz... No, ma łyżwy ten łyżwiarz i po lodzie jeździ. Po lodzie, po lodzie... O! A w amerykańskich filmach to po zamarzniętych jeziorach jeżdżą! Ale wracając, kotek odkopał prezent... jaki prezent? Tuńczyka? (Zaśmiałam się i spojrzałam w miskę mojego kota, od której zalatywało cudną wonią rozmemłanego, nawiasem, także po podłodze, tuńczyka.)
Olśnienie! (brokat, brokat, gwiazdki, żaróweczka)

17 kwietnia 2014

No.32 Sinα

Z serii: AmbuLANS. Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście uczą tego na studiach, ale ratownicy medyczni we wszystkich znanych mi przypadkach odznaczają się niezwykle trafnym humorem. Albo to po prostu mój humor jest mocno nadszarpnięty, że się z tego śmieję.

Widział ktoś kluczyki do ambulansu?
Zostały na czwartym piętrze, he, he.

Chociaż ten przykład akurat jest tragiczny. Biedaczyny kilka razy musieli latać w tę i z powrotem. Obyśmy się więcej nie spotkali. Też mam taką nadzieję!

2 kwietnia 2014

No.31 Endorphins

Byłam na wykładzie o nowotworach. I choć był niezmiernie ciekawy, onkologię wyrzucam z listy możliwych specjalizacji (jakbym już jej wcześniej nie skreśliła). Piękne „indiańskie ścieżki” raka zrazikowego, te cudowne szczegółowe fotografie najgorszych stadiów, ach. Ale przynajmniej doktorom udało się względnie zmniejszyć ilość przyszłych potencjalnych pacjentów...

16 marca 2014

No.30 ...days

Nie jestem typem człowieka z kompleksami. Nigdy nie miałam szczególnych uprzedzeń do własnego ciała, nie przeszkadzały mi żadne defekty, bo wychodziłam z prostego założenia: są rzeczy, których zmienić nie można i człowiek nie ma na nie wpływu, jedynie pozostaje mu pogodzenie się z rzeczywistością. Na nieszczęście jestem jednak ofiarą alergii, które jako miejsce żerowania wybrały sobie (a miały przecież tyle możliwości!) skórę. Póki jeszcze była to skóra na nogach, rękach, nie wiem, stopach(?), było w porządku - w końcu są to części do ukrycia - lecz, kiedy jak na złość wylazły na twarz, wysuszając ją fragmentami na wiór, nie powiem, z lekka się wkurzyłam. Niby smaruję, zażywam prochy, jednak poprawy nie widać, a do lekarzy chodzić nie chcę i nie lubię - akurat komu, jak komu, ale moim dermatologom nie ufam już ani trochę po tym, jak jeden przepisał mi zwykły balsam do ciała za fortunę, a drugi leczył miesiącami coś, co okazało się zwykłym krwiakiem do wycięcia chirurgicznego, a nie traktowania kolejnymi drogimi maściami (albo jak wtryniłam się w kolejkę, z czego nadal mam traumę).

9 marca 2014

No.29 Purge

Choć zawsze byłam przekonana o tym, że nie składuję gratów i wyrzucam wszystko to, co nie jest mi potrzebne, nigdy nie starczało mi na wszystko miejsca. A tu jakieś pudełko po butach z kartkami pocztowymi, a tu szkatułka z duperelami, których szkoda się pozbyć, a tu stosy zeszytów ze starymi opowiadaniami, wspomnieniami, pamiętnikami (a niektóre to typowe pamiętniczki z wierszykami od całej grupy jeszcze z przedszkola!), a tu pojemnik z zawartością o charakterze „może się przydać”. Zostawiałam to, „bo sentyment”. Głupota. Wyszłam z założenia, że coś, z czego przez przynajmniej pół roku się nie korzystało i nie widziało na oczy, na pewno nie jest niezbędne i można bez tego żyć. I tym sposobem przeprowadziłam dokładne czystki, zostawiając jedynie to, co faktycznie jest przydatne, oraz pudełko z całą masą różnorodnych przedmiotów, które pozostały mi po harcerstwie. Czasem lubię je otworzyć, poczytać listy ze zbiórek, kartki z zadaniami, rekwizyty. Odnalazłam nawet swój stary mundur, którego koszulę i chustę schowałam do osobnego kuferka, by dogorywały tam w spokoju (nadal nie jestem pewna, czy ktokolwiek prał to po tym, jak już odeszłam, ale nawet tak nie śmierdzi, jedzie jedynie starością i składnicą harcerską, więc nie jest źle).

25 lutego 2014

No.28 Mind palace

Skończyłam siedemnaście lat. Weszłam w ostatni rok swej niepełnoletności z Tolkienem i Witowskim pod pachą oraz z Sherlockiem na klacie, którego udało mi się upolować dosłownie w ostatniej chwili (i z życzeniami o czwarty sezon, yay!). Z takim wyposażeniem mogę wszystko.


Po wielu godzinach spędzonych ostatnimi czasy na nauce, udało mi się opracować proste i klarowne sposoby na zmuszenie mózgu do nauki. Jedne pewnie bardziej powszechne, inne wyłącznie do użytku własnego. Zatem, oto moje prywatne wrota do swego pałacu myśli.

7 lutego 2014

No.27 „Carpe diem, yolo”

„Carpe diem, yolo.”
~ native speaker Johnny vel Johny vel Jonny, kij go tam wie, ale jest uroczym Brytyjczykiem z loczkami, można mu przebaczyć
W sumie to właśnie Johnny'emu (czy jakkolwiek się go zapisuje) zawdzięczam swoją sympatię do języka angielskiego. I jeszcze pewnemu Australijczykowi, któremu rodzice wybierali imię, gdy byli pijani, gdyż wraz z nazwiskiem Sean przedstawia się za pomocą dwóch sylab.
Od razu uprzedzam, że dzisiaj nie ma parcia na zbędny patos, silenia się na oryginalność i poruszania konkretnych tematów. Luźny, chyba taki typowo pamiętnikowy wpis, którego widocznie mi brakowało, bez morału czy refleksji. A przynajmniej żywię taką nadzieję.

28 stycznia 2014

No.26 We weren’t born to follow

Wszyscy powtarzają, by być sobą, nie zaprzedawać duszy diabłu, dążyć do osiągnięcia celów własnymi metodami, własną inicjatywą, własnym pomysłem, pozostać plamką światła we mgle tłumu. Tylko jak zachować odrębność w armii klonów, jak uniezależnić się od wpływów masy, w jaki sposób zejść z utartego szlaku i podążyć własną drogą?

14 stycznia 2014

No.25 Knockin' on Heaven's Door

W myśl postanowień noworocznych chwyciłam za gitarę. I zamiast się uczyć, bo mam strasznie zawalone dni, siedzę sobie w swej hobbiciej norze i gram obok porozrzucanych zeszytów, dopóty palce nie zaczynają błagać o litość. Tak to już jest, gdy po długiej przerwie zapewnia się im taki maraton.

1 stycznia 2014

No.24 Have a Nice Day

Mam sobie wiele do zarzucenia jeśli chodzi o rok 2013, a jednocześnie jestem gdzieś tam w środku dumna - przecież napisałam pozytywnie olimpiadę z biologii, dostałam się do wymarzonego liceum i mam całkiem przyzwoitą średnią na semestr. Jednak, jak zawsze, ambicja wzięła górę. Stworzyłam postanowienia noworoczne by je łamać, by ich przestrzegać. Kto zgadnie co będzie na pierwszej pozycji...?