Wreszcie udało mi się wyrwać z gimnazjum. Smutek, łzy? Albo jestem naprawdę pozbawiona uczuć, albo po prostu gimnazjum okazało się jedną wielką pomyłką, trzema straconymi latami. Tęsknota za przyjaciółmi z klasy, nauczycielami? Nie, to nie ta bajka. Jak tylko otrzymałam świadectwo do łapki, uciekłam szybko ze szkoły zanim zaczęło się masowe ściskanie, tulenie i czułe słówka. A poziom? Miałam czwarte miejsce wśród absolwentów, a dziewiąte w szkole, więc nie był zbyt wysoki.
Teraz oczekuję wyników rekrutacji do liceum. Co prawda i tak się dostanę ze względu na tytuł laureata, ale biorąc pod uwagę fakt, że wybieram się na najlepszy biol-chem w mieście, niepewność pozostaje. Zwłaszcza że w tamtym roku biol-chem składał się z samych laureatów, a ci z nich, którzy się nie zmieścili w trzydziestce, zostali przeniesieni na profil pokroju humana (wszak tytuł upoważnia do dostania się do szkoły, nie klasy). Wspaniale.
W związku z zakończeniem roku szkolnego wypadałoby postawić sobie jakieś cele na nowy. Póki co mam pięć.
- Uczyć się z lekcji na lekcję. Taak, jasne, to jest tak prawdopodobne jak wygrana w totka, a i ona częściej się trafia. Sądzę jednak, że jak się podkasa rękawy i weźmie się ostro do roboty, będzie to wykonalne. Wszak mój wymarzony biol-chem to podobno jeden wielki wyścig szczurów - wszyscy pragną się na niego dostać, a jednocześnie boją się, że nie dadzą rady z poziomem i wymaganiami. Mam nadzieję, że to tylko takie czcze gadanie, zwykłe podkoloryzowanie rzeczywistości. Ale skoro nawet nauczyciele mi mówią, że jestem hardcorem, to jednak przydałoby się uczyć regularnie.
- Rysować, do cholery, rysować! Nieskromnie przyznam, że mam talent, potrafię tego dokonać, ale jest ze mnie taki leń, że pożal się Boże. W całej trzeciej klasie, nie licząc prac na zajęcia artystyczne oraz konkursy, stworzyłam tylko jeden rysunek. Co prawda, było to podejście do ludzkiej twarzy i sylwetki, no ale proszę, przecież nie jest to takie trudne. Wystarczy ruszyć tyłek i coś stworzyć, a przy okazji kupić jakieś porządne kredki i zadebiutować w kolorze. Stać mnie, ale lenistwo mnie zżera.
- Bezwzględnie wziąć się za naukę języka angielskiego. Chcę w końcu rozumieć te wszystkie tumblry, kwejki i oglądać seriale w oryginale. Trzeba zacząć samemu ogarniać gry językowe, bo tłumacze nie potrafią.
- Pisać. Mam pomysł, mam fabułę, mam nawet jej rozwiązanie i ambitną problematykę. Ale co? Lenistwo, of course.
- Jestem pedantką. Myję ręce dwa razy, najpierw mydłem w kostce, później w płynie, po dotknięciu klapy kosza nie mogę się skupić dopóty, dopóki nie włożę dłoni pod kran. Weszłam w tę przesadę do tego stopnia, że jak ktoś przejechałby mi po pokoju wykrywaczem bakterii i pokazał, ile tego tam jest, kazałabym się zamknąć w sterylnym pomieszczeniu i nigdy nie wypuszczać, bądź popełniłabym samobójstwo. Mam fobię przed zepsutym jedzeniem - prędzej posprzątałabym cały dom na błysk, niż odważyła się wylać bez lamentów spleśniałą zupę do kibla. Ale dlaczego nie potrafię zachować porządku, spontanicznie poodkurzać mieszkania, bądź regularnie sprzątać te cholerne kuwety? Czas zmienić przyzwyczajenia.
Nie czuję, że są wakacje. Może dlatego, że latam tam i z powrotem zanosić kolejne dokumenty, a pogoda, jak na złość, znów coś odwala.