Ten wpis był dla mnie trudny. Nie wiem, dlaczego; opisałam tylko swój wyjazd do Krakowa, jak świetnie się wtedy bawiłam, jak słuchałam wspaniałej muzyki poważnej, jak zapragnęłam nauczyć się grać na instrumencie smyczkowym, jak zdałam sobie sprawę, że najpierw wypada podciągnąć gitarę i jak postanowiłam zrobić coś z życiem, które nie zawiera w swym słowniku wyrażenia kółka zainteresowań. Jednak przez przypadek zrobiłam zestawienie oczekiwania-rzeczywistość, które sprawiło, że coś we mnie umarło. Nie będę opisywać swej śmierci; przedstawię ją dopiero, gdy powstanę z grobu.
Rozmawiałam z kimś na temat pisania - z kimś, kto od dawna tworzy powieść dla siostry, traktując ją jako motywację. Owa osoba opowiedziała mi tę historię, bo nie miała z kim się nią podzielić - popadłam przez to w coś, co mogę nazwać przedsionkiem depresji. High fantasy z bardzo rozbudowanym światem przedstawionym, mnóstwem świetnie wykreowanych postaci, pełne wątków i ciekawych powiązań między bohaterami. Otworzyłam swoją szufladę: ledwo trzy jako-tako stworzone jednostki z rozbudowanym tłem psychicznym, świat mocno ograniczony i czarno-biały, chaos, głębia, którą jedynie ja jestem w stanie odczytać. Nie potrafię tworzyć niczego prostego. Wszystko musi mieć dla mnie znaczenie - od imion po każdy najmniejszy gest. I nawet jeśli pojawiają się wątki komediowe, to całość pokryta jest raczej szkarłatem płynów ustrojowych.
Staram się, ale nie potrafię tego zmienić. Gdy wzięłam się za humorystyczne science fiction, bohater skończył jako początkujący schizofrenik. Wymyślając obyczajówkę, postać wrzuciłam pod skalpel Mengelego. Problem w tym, że pomysły biorę ze snów; a dziś śnił mi się lekarz, który w zamian za przyjęcie grupy ludzi pod swój dach, kazał im robić rzeczy, na które doktorzy III Rzeszy nawet by nie wpadli.
Nawet nie chcę wiedzieć, jak to o mnie świadczy.
Rozmawiałam z kimś na temat pisania - z kimś, kto od dawna tworzy powieść dla siostry, traktując ją jako motywację. Owa osoba opowiedziała mi tę historię, bo nie miała z kim się nią podzielić - popadłam przez to w coś, co mogę nazwać przedsionkiem depresji. High fantasy z bardzo rozbudowanym światem przedstawionym, mnóstwem świetnie wykreowanych postaci, pełne wątków i ciekawych powiązań między bohaterami. Otworzyłam swoją szufladę: ledwo trzy jako-tako stworzone jednostki z rozbudowanym tłem psychicznym, świat mocno ograniczony i czarno-biały, chaos, głębia, którą jedynie ja jestem w stanie odczytać. Nie potrafię tworzyć niczego prostego. Wszystko musi mieć dla mnie znaczenie - od imion po każdy najmniejszy gest. I nawet jeśli pojawiają się wątki komediowe, to całość pokryta jest raczej szkarłatem płynów ustrojowych.
Staram się, ale nie potrafię tego zmienić. Gdy wzięłam się za humorystyczne science fiction, bohater skończył jako początkujący schizofrenik. Wymyślając obyczajówkę, postać wrzuciłam pod skalpel Mengelego. Problem w tym, że pomysły biorę ze snów; a dziś śnił mi się lekarz, który w zamian za przyjęcie grupy ludzi pod swój dach, kazał im robić rzeczy, na które doktorzy III Rzeszy nawet by nie wpadli.
Nawet nie chcę wiedzieć, jak to o mnie świadczy.